Podstawowym celem przyświecającym założeniu tego bloga była chęć pisania
o tym, co lubię, a co nie zawsze wpasowuje się w ramy for, na których bywam.
Ciekawie zrobiło się przy próbie określenia tego, co lubię. Bo, co tak naprawdę
ja lubię? Próba odpowiedzi na to pytanie dała dość nieoczekiwany wynik. Nawet
dla mnie samej.
Teoretycznie od
paru lat w centrum moich zainteresowań znajduje się Azja. Jak u wielu zaczęło
się od nieśmiertelnej Sailor Moon. Najpierw nieśmiało, kolejne odcinki anime,
później przyszedł czas na mangę, aż w końcu odkrycie wszystkich wspaniałości,
jakie oferowała w tej dziedzinie azjatycka popkultura. Tylko, że przez
wszystkie lata bycia otaku, obejrzane serie (zarówno anime jak i dramy), tak
naprawdę da się policzyć na palcach jednej ręki, a na wypisanie tych
porzuconych po kilku odcinkach i tych nigdy niezaczętych miejsca trzeba by
sporo. Kiedy opadła pierwsza fala zachwytu nad nowością okazało się, że tak
naprawdę jest o wiele więcej rzeczy, które mnie irytuje aniżeli jest w stanie
rzucić na kolana. Z całym szacunkiem dla fanów, ale wątki yuri i yaoi są w
stanie bardzo skutecznie odstraszyć mnie od każdego anime. Tak samo jak
przepraszający-że-żyją, nieśmiali do n-tej potęgi, lub naznaczeni Wielką Traumą
z Przeszłości zamknięci w sobie samotnicy obojga płci.
Niby od kilku
lat siedzę w darmowym światku, ale tak naprawdę do tej pory nie potrafię się w
nim odnaleźć. Tak samo jak nie odnalazłam się w świecie anime. Cukierkowi
skośnoocy chłopcy, zamiast ślinotoku wywołują u mnie chęć ucieczki na drugi
koniec świata, a po tylu latach oglądania Azjatów nadal zdarzają się sytuacje,
gdzie mam problem ze zorientowaniem się, kto jest, kim - wielu z nich wygląda
dla mnie identycznie.
Niby od kilku
lat słucham azjatyckiej muzyki, ale wystarczy rzut oka na Last.fm, by stwierdzić
wykonawcy z Azji stanowią niewielki procent tego, co tak naprawdę słucham,
bo... popu tak naprawdę nie znoszę niezależnie od kraju pochodzenia, a j-rock z
całą obudową visual kei jest dla mnie zbyt dziwny. Jedyne, czemu pozostaję
wierna to soundtracki z anime.
Tak naprawdę
dawno temu uciekłam do Azji, chcąc ostatecznie uwolnić się od Archiwum X. I tak
już zostałam. Nieco z przyzwyczajenia, nieco z rozpędu odkrywając kolejne
aspekty azjatyckiej popkultury. Ale skoro nie odnalazłam się w niej przez
ostatnie dziesięć lat to być może przyszedł czas by się z Azją pożegnać. Wrócić
do tego, co z dawien dawna znane i oswojone. Nadrobić zaległości i na nowo
poszukać sobie miejsca po zachodniej stronie świata. Ale od czasu do czasu zerknąć,
co się w Azji dzieje.
0 komentarze:
Prześlij komentarz