Moja merlinowa obsesja trwa nadal i miewa się dobrze. I nawet nowy sezon Doktora Who jej nie zaszkodził. Bo w ciągu ostatniego miesiąca, poza wydaniem połowy pensji na około merlinowe gadżety, to ja głównie:
- Oglądałam (i oglądam nadal) Merlina. Tym razem w oryginale i komentarzami twórców o ile takowe są.
- Oglądam dodatki do Merlina, tak po kilka razy, bo niektóre sceny są zabawne.
- Czytam merlinowe książki, co idzie mi zdecydowanie lepiej niż z doktorowymi, ale tylko dla tego, że są to nowelizacje odcinków, więc łatwiej mi wyobrazić sobie daną scenę. A biorąc pod uwagę, że niektóre odcinki widziałam trzykrotnie, więc praktycznie niektóre sceny znam na pamięć.
- Czytam merlinowe opowiadania, a ponieważ z polskimi zapoznałam się w pierwszym tygodniu uwielbienia, więc teraz czytam w jedynym języku obcym, który w miarę rozumiem
Skutkiem tego, kiedy myślę o Merlinie, to czasami przełączam się na angielski. I odważyłam się oglądać bieżący sezon Doktora Who na żywo, co oznacza oglądanie bez napisów. Jakichkolwiek napisów. I jestem zaskoczona tym ile jestem w stanie zrozumieć.
Mówiąc krótko, zupełnie nieświadomie zafundowałam sobie bardzo intensywny kurs języka angielskiego. I na dodatek bardzo skuteczny.