30 stycznia 2014

Dobranoc


Za oknem hula wiatr, sprawiając, że chwilę po wyjściu z domu człowiek ma wrażenie, że trafił na Syberię. Więc nie wychodzę, tylko siedzę w moim pokoju, w towarzystwie kubka gorącej herbaty z cytryną i przeglądam swoje stare pamiętniki. I liczę dni poświęcone na pisanie.

Bo to moje pisanie jest bardzo okresowe. Jest czas kiedy mnie nosi, kiedy emocje buzują do tego stopnia, że muszę się gdzieś wyżyć, bo inaczej zwariuję. I wtedy piszę. Na blogu, w zeszycie, który od lat służy mi za pamiętnik, w kalendarzu, który jest miejscem na moje bieżące notatki. A kiedy wszystko zostanie opisane i ostatnia emocjonalna burza ucichnie przychodzi czas odpoczynku. Bo tak jak po dniu pełnym wrażeń sen jest niezbędny, by mieć siły do mierzenia się z wyzwaniami kolejnego ranka, tak i od pisania czasami trzeba odpocząć, by nadal sprawiało radość. 

Półtora roku to długo jak na moje pisanie. Przynajmniej w ostatnich latach, dlatego też dziś mówię wszystkim dobranoc i udaję się na zasłużony odpoczynek ale...
I'll be back.

22 stycznia 2014

A côté de chez Swann / W stronę Swanna, Marcel Proust

Tytuł polski: W stronę Swanna
Tytuł oryginalny: A côté de chez Swann
Autor: Marcel Proust
Cykl: W poszukiwaniu straconego czasu
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Rok wydania: 1999
Ilość stron: 416

Po książki sięgam z bardzo różnych powodów: bo polecili mi ją znajomi, bo w oko wpadła mi okładka, lub dlatego, że jest to „gorący” tytuł o którym wszyscy mówią. A czasami zdarza się, że inspiracją są bohaterowie innych książek. I w ten właśnie sposób dzięki Aurorze Greenway, bohaterce „Gwiazdy wieczornej” Larry’ego McMurtry’ego trafiłam na Marcela Prousta i jego monumentalne dzieło, jakim jest cykl „W poszukiwaniu straconego czasu”. A ponieważ ciekawość to moje drugie imię, więc postanowiłam sprawdzić, czy twórczość Prousta jest rzeczywiście tak męcząca i trudna w odbiorze, że tak jak Aurora będę zasypiać po dziesięciu stronach. 

12 stycznia 2014

Jaram się... (6)

...i po ścianach z wrażenia chodzę i palce niemal do łokci z niecierpliwości obgryzam, ponieważ:
  • Kompletne wydanie The Confessions of Dorian Gray na CD w końcu ujrzało światło dzienne i pierwsi szczęśliwcy już je w rękach mają (dowody tu i tu), a to oznacza, że niedługo trafi również do mnie. A to oznacza, że prawdopodobnie mi z nadmiaru szczęścia odbije.
  • Sherlock wrócił, co oznacza, że płyta z finałowym odcinkiem drugiego sezonu w końcu została odkopana i obejrzana. Tak samo jak pierwszy odcinek sezonu trzeciego, po czym na wieść o łamiącym serce finale, oglądanie kolejnych zostało odłożone na czas bliżej nieokreślony, ale wybitnie zależny od tego co się w finałowym odcinku wydarzy. Jeśli plotki się potwierdzą, to dokończę ten sezon dopiero po premierze czwartego.
  • Muszkieterzy nadchodzą, a Preity muszkieterów kocha od zawsze i na zawsze, dlatego też (prawie) każdą wersję musi naocznie sama ocenić. Tą już lubi z dwóch powodów o których pisała kiedyś. Pierwszy nazywa się Santiago Cabrera, a drugi Peter Capaldi, a jeśli BBC stanie na wyskości zadania to będzie ją lubić jeszcze bardziej.
  • Prousta znowu czytam. Z małą przerwą na wakacje (za gorąco by czytać tego typu literaturę) i sezon jesienny (powrót do szkoły angażuje zbyt duże nakłady sił, by starczyło ich jeszcze na czytanie takiej książki) od maja ubiegłego roku brnę przez tom pierwszy. Chociaż nie, teraz już nie brnę (z mozołem, jak to miało miejsce wcześniej), ale z obłędem w oku pochłaniam kolejne strony i warczę na każdego kto śmie mi przeszkadzać. I niedługo biorę się za tom drugi.

11 stycznia 2014

Co mi w duszy gra... (2013)

Mi zawsze coś gra. Kiedy czytam, sprzątam, pracuję lub po prostu oddaję się błogiemu lenistwu zawsze gdzieś w tle towarzyszy mi muzyka. Najczęściej są to utwory instrumentalne (czyt. wszelkiego rodzaju ścieżki dźwiękowe z anime, seriali i filmów), ale czasami w ucho wpadnie mi jakaś piosenka, na której się zapętlam i słucham tak długo, że aż wszyscy mają jej dość. A ponieważ last.fm bardzo ładnie to wszystko zapisuje i analizuje, więc wiem, że w zeszłym roku najczęściej słuchałam...

9 stycznia 2014

Na początku była książka, czyli ukochanych filmów część I

Ponieważ od kilku miesięcy mój świat kręci się głównie wokół książek, sporadycznie zbaczając w inne rejony, więc pisanie o swoich stu ukochanych filmach zacznę od tych, które mają powiązania z książkami. Na liście znalazły się ekranizacje, adaptacje i tytuły, które z literackim pierwowzorem łączą tylko bohaterowie lub szczątki fabuły. W miarę możliwości ułożone chronologicznie.