31 grudnia 2013

Postanowienia na nowy rok

I tak większości nie dotrzymam, na to nie ma najmniejszych szans, ale pomarzyć zawsze można. Tak więc, w nowym roku:
  • nie będę kupować książek, żadnych książek, bo w tym roku przekroczyłam wszelkie granice zdrowego rozsądku;
  • przeczytam przynajmniej 2% tego, co mam na czytniku i na półkach;
  • obejrzę mniej więcej tyle samo zalegających do lat na półkach filmów i seriali;
  • dokończę swoje dwa fanfiki; 
  • będę regularnie pisać na blogach;
  • napiszę wszystkie zaległe komentarze do tekstów które czytałam;
  • i nadrobię zaległości w tym co jeszcze czeka na przeczytanie;
  • będę systematycznie uczyć się angielskiego, aby opłacony kurs się jednak nie zmarnował;
  • opanuję podstawy hiszpańskiego i wyciągnę z zapomnienia rosyjski;
  • nie dam się wciągnąć w żaden nowy fandom; 
  • będę racjonalnie planować zadania, tak by nie tracić bezproduktywnie czasu;
  • powyższą listę wydrukuję i powieszę na łóżkiem, tak by codziennie mieć ją przed oczami, bo może wtedy uda mi się dotrzymać chociaż jednego postanowienia :)

28 grudnia 2013

Le roi est mort, vive le roi !

Mimo wielu pozytywnych opinii, jakie się na temat świątecznego odcinka pojawiły, niestety ja go na listę swoich ulubionych raczej nigdy nie wpiszę, mimo że doceniam zamknięcie dotychczasowych wątków w naprawdę genialny i fantastyczny sposób. A dlaczego?

Bo było za dużo grzybów w tym barszczu, i większość pojawiających się smaczków i nawiązań do poprzednich serii była dla mnie niczym łzawe pożegnanie Dziesiątego z dawnymi towarzyszami. Bo Clara była tak doskonała i urocza, że z miejsca trafiła na listę postaci „do odstrzału”. Jej niezachwiana wiara w Doktora, jego decyzje i niemalże automatyczne pogodzenie się z całą sytuacją uczyniły z niej postać wyjątkowo irytującą. I nieco nierealną. Bo brakło w tym wszystkim czasu, by na spokojnie całą historię opowiedzieć. Wszystko działo się za szybko, i nim się człowiek zorientował, co się dzieje, Doktor znalazł się już u schyłku jego życia.

Jedyne, co z tego odcinka chcę zapamiętać to scenę regeneracji. Tą w TARDIS. Zdjęcie muszki, spotkanie z Amelią, tą małą i tą dorosłą. To było genialne i miało niesamowity urok, którego niestety zabrakło całej reszcie odcinka. Ale umarł król, niech żyje król! Może następnym razem będzie lepiej, bo przecież, mimo wszystko Steven Moffat to naprawdę genialny scenarzysta.

23 grudnia 2013

12 grudnia 2013

U Hanki bez zmian

Od dwóch tygodni nie mam pomysłu co napisać. Chociaż to nie do końca prawda. Pomysły mam, ale jak to w moim przypadku bywa z ich wcieleniem w życie wiąże się ponadprzeciętna ilość problemów (czyt. chroniczny brak czasu spowodowany nieumiejętnością organizacji pracy i przyjmowaniem na siebie nadmiernej ilości obowiązków). A jak się nie ma pomysłu na pisanie, to zawsze można poznęcać się nad swoimi starymi wypocinami, by na koniec dojść do wniosku, że tak naprawdę przez lata nic się nie zmieniło...

25 listopada 2013

Zatkało kakao?

W końcu stało się. Obejrzałam w kinie drugą część przygód Thora i jego wesołej kompanii z postrzelonym braciszkiem na czele. I jak zwykle w moim przypadku bywa doszłam do kilku dziwnych wniosków. A może wcale nie są tak dziwne jak mi się wydaje, ale nie chce mi się tego sprawdzać, bo czytanie zbyt dużej ilości narzekań dyskusji o tym, jaki film był, dla mnie bardzo często kończy się skutecznym zniechęceniem do danego tytułu. A wnioski są następujące... (i chyba uniknęłam w nich większych spoilerów).

Oj zatkało,a tłumacz naprawdę zasługuje na nagrodę.

14 listopada 2013

Cały świat za tę noc

W natłoku różnych wrażeń, zmęczona czytaniem kolejnych spekulacji oraz lamentów czego (być może) nie będzie, lub co (być może) pojawi się w rocznicowym odcinku, zepchnęłam Doktora na dalszy plan. Bardzo daleki plan z którego nawet trailer rocznicowego odcinka nie był w stanie go wyciągnąć. Ale czego nie byli w stanie zrobić Dziesiąty z Jedenastym, to bardzo skutecznie zrobił Ósmy. I teraz, oglądając po raz kolejny The Night of the Doctor, rozpływam się w zachwytach nad tym jaki to Doktor w wykonaniu Paula McGanna jest wspaniały, oraz jednocześnie w żalu, że w wersji wizualnej z Ósmym jest tylko film i jeden krótki mini odcinek. Ale są jeszcze słuchowiska, a Paul ma naprawdę niesamowity głos...

Preity kocha wszystkich Doktorów, ale przez pewne opowiadanie
szczególną atencją darzy Ósme wcielenie (rysunek autorstwa Adele Lorienne).

11 listopada 2013

9 listopada 2013

Książkoholik w akcji. Część I

Ponieważ zdecydowanie szybciej czytam aniżeli piszę, więc jeszcze dużo atramentu zostanie przelane zanim o większości tytułów udałoby mi się naskrobać coś nadającego się do Krainy Czarów. Dlatego też, by nie pogubić się w tym, co czytam, co już zdążyłam przeczytać, oraz tym, co obecnie „mam na warsztacie”, powstało drugie wydanie książkowego podsumowania (pierwsze można znaleźć tu). A ponieważ mój wewnętrzny książkoholik przebudził się ostatecznie i z dziką radością zabrał się do nadrabiania książkowych zaległości z ostatnich paru lat, więc trochę tego będzie.

5 listopada 2013

The Colour of Magic / Kolor magii, Terry Pratchett

Tytuł polski: Kolor magii
Tytuł oryginalny: The Colour of Magic
Seria: Świat Dysku
Autor: Terry Pratchett
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Rok wydania: 1994
Ilość stron: 208

Moją wielką miłością od zawsze było science fiction. Z dość irracjonalnych przyczyn, przez długie lata ignorowałam istnienie fantasy, uważając, że zdecydowanie to nie moja bajka. Jedynym wyjątkiem były wszelkiego rodzaju legendy i podania, które w dzieciństwie, gdy tylko odkryłam istnienie bibliotek czytałam w ilościach wręcz hurtowych. Natomiast autorskie światy z dużą ilością magii i nadprzyrodzonych zjawisk zawsze skutecznie mnie odstraszały. Szczególną niechęcią, w dużej mierze wynikającą z obejrzanego przypadkiem w telewizji fragmentu filmu, darzyłam Świat Dysku. No, bo co fascynującego może być w historii płaskiego świata, podpieranego przez cztery słonie stojące na wielkim żółwiu? Ale jak śpiewała Anna Jantar nic nie może przecież wiecznie trwać i po latach moja niczym nieuzasadniona niechęć do tego gatunku zelżała na tyle, by idea przeczytania czegoś, co jest fantastyką, ale nie jest science fiction była możliwa do realizacji. I po raz kolejny okazało się, że nie powinno oceniać się książki po okładce. A właściwie, to po obejrzanym fragmencie adaptacji.

2 listopada 2013

„Houston, mamy problem”, czyli Preity wybiera 10 ulubionych filmów

Kiedy na Planecie Kapeluszy pojawiła się lista dziesięciu ulubionych filmów Meg, stwierdziłam, że to fantastyczny pomysł i czym prędzej zabrałam się do układania własnej. I równie szybko przekonałam się, że wcale nie będzie to łatwe zadanie. Nawet przyjmując kryterium, „filmy, które zawsze z chęcią obejrzę, jeśli będą w TV” nie udało się zamknąć listy w jednej dziesiątce. Przecież z samych filmów Jackie Chana, Louisa de Funès, lub starych polskich komedii, które dość często goszczą na antenie różnych stacji, bez problemu mogłabym ułożyć Top 10. A to tylko wierzchołek góry lodowej, więc zamiast na siłę ograniczać się tylko do dziesięciu tytułów, postanowiłam zaszaleć i przygotować dziesięć dziesiątek ukochanych filmów. I tu już było zdecydowanie łatwiej...
C.D.N.

31 października 2013

28 października 2013

Zapasy na zimę

Po okresie nałogowego oglądania filmów (głównie Bollywood) i seriali (BBC rządzi) przyszedł czas na książki, więc w chwili obecnej, niczym alkoholik w pijackim ciągu pochłaniam kolejne. I robię zapasy na zimę, by w długie jesienno-zimowe wieczory, kiedy Pan i Władca obejmie pozycję dyktatora (czyt. przejmie pilota od telewizora) nie narzekać na brak zajęcia. A ponieważ październik obfitował w kuszące promocje, więc i październikowe łowy wyjątkowo obfite były.

Uwzględniając wszystkie zakupione, ale jeszcze nieprzeczytane książki,
tak mniej więcej wygląda mój stos. Na szczęście, w większości jest wirtualny.

23 października 2013

Jaram się... (5)


Płonie już, płonie już jesień,
Bukiet róż, bukiet róż niesie…
jak śpiewał Tercet Egzotyczny. I ja również płonę, z niecierpliwości, przeplatanej radością i napadami ostrego fangirlizmu. A przyczyną tego wszystkiego jest:
  • Zbliżająca się premiera filmu Thor: Mroczny świat. Znaczy się, zbliża się u nas i w sporej części świata, ale nieliczni mają ten fakt już za sobą, w związku z czym w sieci pojawiły się już spoilery. Całe mnóstwo spoilerów, które zapowiadają, że to będzie epicki film. Przynajmniej dla mnie. A na wieść o tym, co czeka Lokiego i jak będzie wyglądała relacja między nim a Thorem, wewnętrzny fangirl wręcz zwariował ze szczęścia. Chociaż z jednego powodu powinien wpaść w czarną rozpacz i układać klątwy jakimi obłoży ludzi z Marvela, kiedy naocznie potwierdzi to, o czym tylko czytał.
  • Szekspir w przekładzie Stanisława Barańczaka. W końcu dwa tomy zawierające komedie, oraz tragedie i kroniki stały się moją własnością, co oznacza, że niedługo będę mogła obejrzeć The Hollow Crown i moje pragnienie ujrzenia Hiddlestona w roli innej niż Loki zostanie spełnione. Co prawda nie są to wydania zawierające wszystkie sztuki Szekspira (brakuje np. Ryszarda II), ale są w nich te najbardziej znane, co daje mi szansę nadrobienia zaległości w tej dziedzinie. Bo tak naprawdę moja znajomość twórczości Szekspira jest żenująco mała.
  • Kompletne wydanie The Confessions of Dorian Gray na CD. Big Finish w końcu przychyliło się do próśb fanów i obok wersji do ściągnięcia na początku przyszłego roku ma się pojawić wersja pudełkowa zawierająca oba sezony, wszystkie odcinki specjalne, oraz Shades of Gray, crossover z Bernice Summerfield, będący tak naprawdę inspiracją do stworzenia The Confessions…
  • Drugi sezon koreańskiego serialu Vampire Prosecutor, bo w końcu polskie tłumaczenie ruszyło do przodu. Pierwszy sezon na samym swoim początku był głupi. Tak głupi, że można było sobie głowę rozbić od ciągłych facepalmów. Ale od piątego odcinka scenarzyści odstawili leki, zmienili psychiatrę i w efekcie przykleiłam się do telewizora, zapominając, że jeszcze nie tak dawno wylewałam na serial wiadra pomyj. I skończyłam, jako wielka fanka wąpierza pracującego w prokuraturze. I nadal nią jestem, chociaż serial wystawia na próbę moją odporność na lejącą się strumieniami krew i koreańskie umiłowanie przemocy. 

17 października 2013

9 powodów by obejrzeć film

Lub serial, bo seriale bardzo często wybieram według tego samego klucza, co filmy. Dziewięć powodów, czyli inaczej mówiąc dziewięć nazwisk, które są w stanie skutecznie zwrócić moją uwagę na daną produkcję. Bo tak naprawdę, to nie fabuła jest moim głównym kryterium przy wybieraniu czegoś do oglądania. Owszem, to też jest ważne, ale najczęściej moja motywacja jest równie głęboka, co kałuża po letniej burzy i odpowiednia osoba w obsadzie wystarczy bym zainteresowała się tytułem nawet z gatunku, który zazwyczaj staram się omijać szerokim łukiem.

Kryterium doboru nazwisk do listy było bardzo proste: są na niej aktorzy, w przypadku których udało mi się zobaczyć większą część ich zawodowego dorobku. Takich, dla których jestem w stanie obejrzeć (prawie) wszystko jest wielu (bardzo, bardzo wielu), ale doba ma ograniczoną długość (a portfel zasobność), więc już w chwili obecnej lista rzeczy „do obejrzenia” jest mniej więcej tak długa, jak odległość Księżyca od Ziemi i tylko w niewielu przypadkach udało mi się, choć częściowo wcielić w życie ambitny plan „obejrzę wszystko, w czym grał”.

Kolejność alfabetyczna. Żeby było sprawiedliwie.

14 października 2013

Terapia wstrząsowa

Obejrzawszy wszystkie dotychczasowe filmy z Marvel Cinematic Universe, oraz obłożywszy się większością dostępnych tie-inowych komiksów, rozpoczęłam nerwowe przeżywanie nadchodzącej premiery drugiego filmu o Thorze, połączone z planowaniem wyprawy do kina. Wyprawy, bo najbliższe kino daleko (jakieś 40 km od domu), a potencjalnych kompanów póki co brak (nie ta bajka, albo nie w temacie), wiec każdy kolejny trailer dobijał jeszcze bardziej. Aż do dnia dzisiejszego, kiedy to, trafiłam na polską zapowiedź, która niczym dotknięcie czarodziejskiej różdżki rozwiązała wszystkie moje problemy związane z kinem. Bo jeśli w najbliższym dostępnym kinie będzie tylko i wyłącznie dubbing, to mnie tam nawet wołami nie zaciągną.

To nie tak, że ja nie lubię dubbingu. Ja bardzo lubię dubbing, niezależnie od tego czy to film aktorski, czy animowany, ale w tym pierwszym przypadku wymagania mam nieco wyższe. I niestety polski trailer tych moich wyśrubowanych wymagań nie spełnia. Może było by lepiej, gdybym tak dobrze nie znała oryginalnych głosów, oraz głos nie był powodem wystarczającym, by na mi odbiło na punkcie danego aktora. Ale niestety tak jest, a na dodatek Chris Hemsworth ma fantastyczny głos, więc... czekanie na dvd już nie jest taką torturą jak wcześniej.

8 października 2013

Magia Merlina

Z Merlinem znamy się już od dawna. Za czasów pierwszej emisji na Polsacie miałam okazję kilka odcinków widzieć, ale z nóg mnie nie ścięły, ani przyspieszonego bicia serca nie spowodowały. Ale Merlin wielkim magiem jest i konsekwentnie realizuje swoje plany, tak więc prędzej czy później musiałam wpaść w jego sidła. I w końcu wpadłam, a ponieważ 20 września minęła dokładnie piąta rocznica od premiery pierwszego sezonu Merlina, więc to dobra pora na małe podsumowanie mojej krótkiej, acz bardzo intensywnej znajomości z tym serialem. Krótkiej, bo całe merlinowe szaleństwo w moim przypadku zaczęło się od piątego sezonu, a intensywnej, ponieważ w dwa miesiące musiałam nadrobić cztery wcześniejsze, co skończyło się wywróceniem mojego w miarę uporządkowanego świata do góry nogami. Tak samo jak w przypadku Doktora.

6 października 2013

Sceny z życia Tony'ego Starka

Inspiracją do dzisiejszych opowieści, były: dyskusja o relacjach Tony-Bruce-Steve toczona na forum PBF, w której moja skromna osoba brała dość czynny udział, oraz romanse Lynn Kurland czytane w trakcie przymusowego odpoczynku, gdzie poza czytaniem i szydełkowaniem żadnych innych rozrywek nie było. No i nie zapominajmy o dwóch z rzędu nie przespanych nocach, i korkach na drodze spowodowanych budową A1, w których ostatnio miałam okazję tkwić. I w takich oto warunkach urodziły się dwie niezwykłe historie, z których niestety, ale tylko fragmenty mogę dziś zaprezentować. Jak się można domyślać ich głównym bohaterem jest Tony Stark, ale nie jest jedynym. W ramach występów gościnnych pojawiaj się również: Steve Rogers, Bruce Banner, Clint Barton, Pepper Potts, oraz kilka innych postaci, których być nie powinno, ale jednak się zjawiły.

25 września 2013

Iron Man według Preity

To był zwykły dzień targowy. Tony Stark wraz z "obstawą" włóczył się miedzy straganami w poszukiwaniu materiałów, które teoretycznie miały służyć do skonstruowania broni, jaką zamówili jego "opiekunowie", a w praktyce pomóc w ucieczce. Bo prawda była taka, że Tony w jakiś sposób trafił do niewoli i kombinował jak najskuteczniej wolność odzyskać. Ale mu w tych kombinacjach przeszkodził pewien zły, będący szefem tego, który Tony'ego w niewoli trzymał. Przeszkodził chcąc podwładnego z przyczyn nie do końca wyjaśnionych ubić. Znaczy się podwładny czymś szefowi podpadł, ale czym, to już skrywają mroki niepamięci. Najważniejsze jest to, że za swój postępek miał zostać posłany na tamten świat przy użyciu serii z kilku karabinów maszynowych, ale zanim wyrok wykonano na scenę wkroczył Tony Stark. Tony wkroczył, ponieważ na linii strzału dziecko bezbronne się znalazło, i chciał je za wszelką cenę uratować. W tym celu rozpoczął przekonywanie głównego złego, aby ten od swego zamiaru odstąpił, co oczywiście mu się udało, ale przecież jak Tony Stark człowiekowi hołd lenny jest gotów złożyć, to każdy by na jego prośbę przystał. I w ten sposób dziecko zostało uratowane, ale niestety Tony nadal w niewoli siedział, ale za to zdobył szacunek swych  "opiekunów", więc była nadzieja, że niedługo wolność odzyska.

Wszystko to działo się w mojej małej mieścinie i grupa, która przetrzymywała Tony'ego Starka pierwej arabska, w trakcie wydarzeń uległa transformacji, i na końcu okazała się być cygańskim taborem. A na dodatek całość była dubbingowana i głosu większości bohaterów udzielali moi znajomi z pracy. 

I już się zaczynam bać, co mi się może po kolejnych filmach przyśnić.

24 września 2013

God bless Iron Man

Ignorowanie przez długi czas produkcji Marvela miało swoje dobre i złe strony. Dobre, bo nie muszę z niecierpliwością oczekiwać premiery kolejnego filmu tylko mogę urządzić sobie maraton z dotychczasowymi produkcjami. Złe, bo takie hurtowe oglądanie filmów nigdy nie kończy się dobrze. Szczególnie jeśli w jednej z ról głównych pojawia się aktor, którego kiedyś bardzo się lubiło, ale od dawien dawna nic się z nim nie widziało. Efekt końcowy jest taki, że:
  • mam nowego idola na jesień, co przy mojej głęboko zakorzenionej potrzebie bycia fanem jest nawet wskazane, bo inaczej zaczynam głupieć (jeszcze bardziej niż zwykle). Tak więc, w  czasie posuchy, dopóki nie wystartują seriale, na które czekam będę spokojnie zapoznawać się z kolejnymi pozycjami z filmografii Roberta Downeya Jr.
  • Mam ciężki napad starkomanii i chwilowo żaden z pozostałych Avengersów nie jest w stanie Tony'ego Starka wykopać z piedestału. Iron Man rządzi!
  • Tony/Robert przysłonił mi cały świat, do tego stopnia, że nie rozpoznałam Gwyneth Paltrow i Jeffa Bridgesa, chociaż oboje aktorów dość dobrze znam.
Nowa/stara miłość mojego życia.
Obrazek autorstwa MaxTegman
God bless Iron Man i przy okazji mnie, żebym nie wpadła na pomysł zapoznania się z komiksową wersją marvelowskiego uniwersum.

5 września 2013

Driving her Crazy / Czyste szaleństwo, Amy Andrews

Tytuł polski: Czyste szaleństwo
Tytuł oryginalny: Driving her Crazy
Seria: Harlequin KISS
Autor: Amy Andrews
Wydawnictwo: Harlequin Enterprises
Rok wydania: 2013
Ilość stron: 234

Po etapie czytania staroci, aby się z czytelniczego marazmu wyrwać, przyszedł czas na odkrywanie nowości. Na początek, na fali zapotrzebowania na romanse sięgnęłam po nową serię Harlequin KISS, którą na stronie wydawnictwa reklamuje hasło: Do zakochania jeden krok. A raczej pocałunek!

1 września 2013

Jaram się... (4)

Wakacje się skończyły i jutro trzeba się z rana w pracy stawić, więc by o tym nie myśleć wspominamy, co dobrego przyniosły wakacje. A przyniosły...
  • The Confessions of Dorian Gray. Na sezon drugi czekałam niecierpliwie od dnia pierwszej zapowiedzi i po genialnym sezonie pierwszym oczekiwania miałam spore. I się nie zawiodłam. Jest nieco inny niż pierwszy, ale równie dobry. A ostatni odcinek to przysłowiowa wisienka na torcie. I jak w poprzednim sezonie bez chusteczek się nie obyło. Teraz byle tylko dotrwać do listopada i kolejnego odcinka specjalnego.
  • The Picture of Dorian Gray. Na płytę muszę poczekać, ale wersję do słuchania mam już na dysku. I była nie lada niespodzianka, bo tak bardzo skupiłam się w ostatnim czasie na „Wyznaniach...”, że praktycznie zapomniałam o bonusach dołączonych do „Portretu…”. A jednym z nich jest muzyka, jaką do „Wyznań...” stworzył James Dunlop. Genialna, fantastyczna i niesamowicie klimatyczna ścieżka dźwiękowa. A ze słuchowiskiem zapoznam się w nadchodzącym tygodniu, ale już wiem, że czekają mnie dwie godziny doskonałej rozrywki.
  • Konkurs na okładki na forum Bazy. I dwie moje prace załapały się do finału. A kilka innych moich okładek można zobaczyć na blogu Meg.
  • Serialowe zapowiedzi na jesień. Jest się z czego cieszyć, bo będzie:
    • Dracula (NBC) – Katie McGrath jako blondynka to wystarczający powód by zasiąść przed telewizorem, bo mimo że to jej naturalny kolor włosów nijak nie jestem sobie w stanie jej wyobrazić
    • The Night Shift (NBC) – Eoin Macken i Brendan Fehr w obsadzie i się Preity system z wrażenia zawiesił. Szczególnie jak tego drugiego namierzyła.
    • The Musketeers (BBC) – Santiago Cabrera, Peter Capaldi i historia o muszkieterach. Każdy z tych elementów sam w sobie jest wystarczającym powodem by ten serial oglądać, a razem to już po prostu konieczność.
    • Quirke (BBC) – Colin Morgan, bo przecież z nim to ja wszystko w czym tylko zagra obejrzeć muszę.

31 sierpnia 2013

Pisanie jest trudne...

No i w końcu stało się. Siedzę i piszę swojego pierwszego w życiu fanfika.Chociaż z tym, że to będzie mój pierwszy fanfik to nie do końca prawda. Własne wersje wydarzeń układam właściwie odkąd tylko zostałam świadomym oglądaczem telewizji, bo nie zawsze zgadzam się z tym co zaproponowali twórcy. Czyli trochę doświadczenia już w tym mam, ale do tej pory nigdy swoich rojeń nie utrwaliłam na papierze. Aż do teraz.

10 sierpnia 2013

Sezon ogórkowy

I dosłownie, i w przenośni. Dosłownie, bo ogórki w tym roku obrodziły wyjątkowo i kilka ostatnich dni spędziłam, jako producent przetworów ogórkowych. Był więc, ogórki kiszone, konserwowe i przerobione na mizerię, która można zapakować do słoika i cieszyć się nią zimą. I właściwie nic poza ogórkami w ostatnim czasie nie istniało.

Ogórki w całej swojej chwale. Zdjęcie pochodzi z bloga InKoreaOut
i jest jedną z ilustracji przepisu na OISOBAGI KIMCHI czyli ogórkowe kimchi.
Jak zdobędę wszystkie niezbędne składniki, to też je zrobię.
Ten drugi był nieco wymuszony, bo przecież tematów do pisania w ostatnim czasie mi nie brakowało. Chociażby o zakończonej sukcesem terapii harlequinowej i odkryciach z Harlequinami zawiązanych, o ponownej miłości do kosmitów z Roswell i ogólnie o serialach, które tak jak Roswell są niczym powracająca fala i które raz na parę lat po prostu obejrzeć muszę, o drugim sezonie Doriana Graya, który od miesięcy rozpalał moją wyobraźnię, lub o nowo odkrytych fanfikach na forum Bazy (a dużo dobrych rzeczy można tam znaleźć). Ale upał tak mi się dał we znaki, że mózg automatycznie przeszedł w tryb przetrwalnikowy i nie działało nic, poza podstawowymi odruchami umożliwiającymi wegetację. Na szczęście upały zelżały i nic nie zapowiada ich powrotu, więc spokojnie mogę zabrać się za nadrabianie zaległości. I udowadnianie, że brak mi piątej klepki, no bo kto normalny w ciągu miesiąca kupił by prawie osiemset książek. A mi to się udało

31 lipca 2013

Wszystkie książki świata. Epilog

Zaraz po zakupie czytnika narzekałam na brak książek do czytania. A to ceny były za wysokie, a to asortyment nie taki, albo format nienadający się do użytku. Ale to było na samym początku, zanim zdążyłam rozejrzeć się w ebookowym rynku. I teraz, stojąc w obliczu książkowej klęski urodzaju, mogę powiedzieć, że dostało mi się i to z nawiązką za moje wcześniejsze marudzenie. 

Gdyby wszystkie ebooki które mam zamienić na wersje papierowe,
chciałabym, by tak wyglądał mój pokój. (źródło)

22 lipca 2013

Legend of love / Legenda o miłości, Melinda Corss

Tytuł polski: Legenda o miłości
Tytuł oryginalny: Legend of love
Seria: Harlequin Romance
Autor: Melinda Cross
Wydawnictwo: Harlequin Enterprises
Rok wydania: 1993
Ilość stron: 153

Ponieważ upór to moje drugie imię, więc nie zrażając się po pierwszej porażce jaka mnie spotkała przy powrocie do świata romansów, sięgnęłam tym razem po coś krótszego i sprawdzonego. Sprawdzonego, bo gdzieś w zakamarkach pamięci niejasno majaczyła mi historia o "Pięknej i Bestii" dziejąca się wśród bagien. I tym razem był to strzał w dziesiątkę.

Najpiękniejsza historia miłosna


Forget Romeo and Juliet. Forget Jack and Rose. Forget Frodo and Sam. Forget Buffy and Angel. Nothing, nothing will ever be as tragically, beautifully heartbreaking as Merlin and Arthur.

I ja się podpisuję pod tym stwierdzeniem wszystkim dostępnymi kończynami (w liczbie sztuk czterech, bo nic dodatkowego mi nie wyrosło), a dla wszystkich nieprzekonanych mam klip, który idealnie powyższe stwierdzenie ilustruje. I który można również uznać za doskonałe podsumowanie ostatniego odcinka, bo w finale to nie bitwa była najważniejsza, ale właśnie relacje między Arturem i Merlinem.

19 lipca 2013

My Boyfriend Merlin, Priya Ardis

Tytuł: My Boyfriend Merlin
Seria: My Merlin
Autor: Priya Ardis
Wydawnictwo: Ink Lion Books / Priya Ardis
Rok wydania: 2011
Ilość stron: 310

Merlin BBC przypomniał mi, że obok opowieści o dzielnym banicie, który okradał bogatych i wspomagał biednych, równie wielką sympatią od zawsze darzyłam historie związane z królem Arturem i rycerzami Okrągłego Stołu. Dlatego też na fali uwielbienia dla serialu, nawrotu miłości do legend arturiańskich i zachłyśnięcia się promocjami na ebooki na amazonie niewiele myśląc postanowiłam kupić trylogię My Merlin. I trwałam tak w zachwycie i podziwie dla własnego zakupowego geniuszu, do momentu rozpoczęcia lektury. Bo kiedy zaczęłam czytać doszłam do wniosku, że arturiańskiej wersji Zmierzchu, w której wampiry zastąpili czarodzieje to ja nie zniosę. Ale jak mówi mądrość ludowa, nie powinno oceniać się książki po okładce, tudzież po pierwszym rozdziale, bo prawda ukryta głębiej może nas nieźle zaskoczyć… 

18 lipca 2013

Enter Malcolm


Na chwilę wynurzam się z przesyconego magią i miłością świata, by pozachwycać się Szekspirem w genialnym wręcz tłumaczeniu Stanisława Barańczaka i poużalać się ponownie, że Alexander Vlahos, jako Malcolm, jest poza moim zasięgiem. Ale już niedługo wraca Dorian, więc w jakiś sposób się spotkamy...

15 lipca 2013

His Lordship’s Dilemma / Kłopoty lorda Marcusa, Meg Alexander

Tytuł polski: Kłopoty lorda Marcusa
Tytuł oryginalny: His Lordship’s Dilemma
Seria: Harlequin Scarlet
Autor: Meg Alexander
Wydawnictwo: Harlequin Enterprises
Rok wydania: 1998
Ilość stron: 318

Z książkami marki Harleqiun, jest tak samo jak z indyjską kinematografią – biorąc do ręki film powstały w Bollywood wiemy mniej więcej czego się spodziewać. Najczęściej oczekujemy dużej ilości tańca, śpiewów i nie do końca logicznej, ale za to romantycznej i łzawej fabuły, mimo że Bollywood ma w swojej ofercie filmy wybitne, które niejednokrotnie wykraczają poza utarte stereotypy i mogłyby zagwarantować dobrą rozrywkę nawet wybrednemu kinomanowi. Chociaż istnieje między nimi jedna różnica: o ile między bollywoodzkimi filmami a romansem nie można postawić znaku równości, o tyle można spokojnie zrobić to w przypadku harlequinów.

Uzbrojona tą wiedzą postanowiłam sięgnąć po jeden z harlequinów stojących na półce. Z rozbudowanej niegdyś kolekcji, po kilku czystkach pozostały tylko te tytuły, które miały w sobie to coś, co wyróżniało je na tle pozostałych stereotypowych romansów, oraz te, które w czasie czystki zdołały się skutecznie ukryć. I niestety Kłopoty lorda Marcusa zdają się należeć zdecydowanie do tej drugiej kategorii.

12 lipca 2013

All You Need Is Love

Czas przestać owijać w bawełnę i odważnie spojrzeć prawdzie w oczy. Nie po drodze mi z wysoką kulturą. Przynajmniej w chwili obecnej, bo w chwili obecnej mózg mi się zregenerował (przynajmniej częściowo) i znowu zaczęłam myśleć. Dużo myśleć, o wielu różnych sprawach, a mi nadmiar myślenia szkodzi, tak samo jak elektrycerzowi Kwarcowemu[1], więc myśleć przestać muszę. A na ogłupienie znam tylko jeden skuteczny sposób – romanse w ilościach hurtowych. Z resztą sam organizm od dłuższego czasu dawał mi znaki (np. tu i tu), że mu takich "prostych"[2] historii potrzeba, tylko ja uparcie większość z nich ignorowałam. I teraz mam tego skutki, w postaci ponad setki romansów zalegających na czytniku, przy czym wszystkie nabyte drogą oficjalną, z czego 90% na amazonie[3]. I to były najlepsze harlequinowe zakupy w moim życiu, bo amazon na niektóre książki miewa promocje i kosztują one wówczas całe 0.00$ A takiej okazji, w fazie głębokiego zapotrzebowania na zakupy oprzeć się nie można[4].

Tak więc zabieram swój kocyk, kubek z herbatą, oraz czytnik, i wyprowadzam się do piwnicy, bo to jedyne miejsce gdzie da się przetrwać upały (teraz ich nie ma, ale ja się już na przyszłość przygotowuję), i rozpoczynam proces leczenia. Jak mi się poprawi, to wrócę. A jak mi się nie poprawi… no cóż, miejmy nadzieję, że odmóżdżająca terapia zadziała.

  1. Trzej elektrycerze, Stanisław Lem.
  2. Czytając opisy niektórych Harlequinów, człowiek zaczyna się zastanawiać co brał autor, żeby tak skomplikować losy bohaterów.
  3. Kilka kupiłam w polskich księgarniach na promocji, zanim odkryłam romansowe Eldorado.
  4. Jak każdej kobiecie zakupy poprawiają mi humor, z tym że zamiast ciuchów i kosmetyków, wolę kupować książki.

6 lipca 2013

Czytać, czytać... książki

Z czytaniem bywa u mnie różnie. Jest czas obłąkańczego pochłaniania książek jedna za drugą, jak również i okresy posuchy, kiedy książka jest ostatnią rzeczą, jaką jestem w stanie wziąć do ręki. Teraz jestem gdzieś pośrodku, chociaż ilość rozpoczętych tytułów jest… dość znacząca. Nie uwzględniając tych, które chcę przeczytać, bo posiadanie fikuśnego gadżetu bardzo zmieniło moje czytanie. Mimo wszystkich jęków i żalów, jakie wylewałam na samym początku, ilość książek, jakie są w chwili obecnej dostępne od ręki, jest ogromna. A ja człowiek słabej woli, wodzony na pokuszenie różnego rodzaju promocjami zbieram kolejne ziarnka (w ciągu 3 miesięcy kupiłam mniej więcej tyle książek, co w zeszłym roku; a namacalne wersje również się pojawiają), i zastanawiam się, kiedy moja miarka będzie przepełniona.

A w między czasie robię listę tego, co aktualnie czytam, lub w trakcie czytania czego utknęłam. Tak by się w tym wszystkim samemu nie zgubić i spróbować jakoś opanować czytelniczy chaos.

3 lipca 2013

Jaram się... (3)

  • Szekspirowskim lipcem, bo do zabawy dołączyła Hermi, nie tylko na blogu, ale również ogłosiła Lipiec z Szekspirem na forum Deep Town. Jak ktoś lubi Szekspira i chciałby podyskutować o jego twórczości, adaptacjach, ekranizacjach i ogólnie o wszystkim, co z Szekspirem związane, to Deep Town jest do tego miejscem idealnym (do innych dyskusji również).
  • Swoim pierwszym opowiadaniem opublikowanym na forum Polskiej Bazy Fanfiction. Jak się siedzi na forum gdzie każdy ciągle coś pisze i głównym tematem dyskusji są sprawy związane z pisaniem, to prędzej czy później pokusa napisania czegoś samemu staje się nie do pokonania.
  • Starym wydaniem „W poszukiwaniu straconego czasu”, jakie odkryłam w bibliotece. Co prawda w mojej biblioteczce stoi kilka tomów wydanych przez Prószyńskiego, ale urokiem nie są w stanie dorównać wydaniu Państwowego Instytutu Wydawniczego z 1965. Ta czcionka, te lekko pożółkłe stronice… coś wspaniałego. I co najważniejsze, czytanie od razu nabiera innego smaku.
  • Świadomością, że za trzy i pół tygodnia premierę będzie mieć drugi sezon The Confessions of Dorian Gray. Pierwszy był wspaniały, i każdy odcinek „oglądałam” wielokrotnie nie tylko z powodów językowych, ale niesamowitych historii, bo chyba najwyższą sztuką jest w ciągu trzydziestu minut sprawić, by słuchacz z wrażenia (głównie ze strachu) z kapci wyskoczył, a na koniec zalał się łzami współczucia dla głównego bohatera.

28 czerwca 2013

Lipiec z Szekspirem

Emocjonalne dołki oprócz niewątpliwych wad, mają również i zalety – jak się jest na dnie, jedyna droga, jaka istnieje prowadzi w górę. Tak więc, po obowiązkowej dawce biadolenia, że ze względów geograficznych omija mnie kolejne spotkanie z Szekspirem, doszłam do jedynego słusznego w tej sytuacji wniosku: jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma. I podniesiona na duchu tym jakże odkrywczym stwierdzeniem przekopałam prywatną filmotekę w poszukiwaniu Szekspira, bo gdzieś się po głowie niejasno kołatało, że trochę szekspirowskich adaptacji by się znalazło. I co gorsza niektóre z nich do tej pory nie zostały obejrzane, co niezwłocznie powinno zostać nadrobione. I tak oto narodził się plan szekspirowskiego lipca.


21 czerwca 2013

A Question of...

Jak mówi mądrość ludowa apetyt rośnie w miarę jedzenia. I tak po pewnym czasie od zakupu czytnika, fanfik przerobiony na prosty z ebook z działającym spisem treści przestał mi wystarczać. Koniecznie musiał posiadać okładkę. A ponieważ jako tako GIMPem posługiwać się potrafię, więc ochoczo zabrałam się za produkcję owych okładek. I dziś prezentacja części mojej okładkowej twórczości. Na pierwszy ogień idzie  merlinowa saga autorstwa Alaii Skyhawk.

17 czerwca 2013

Wynurzenia z kałamarza

Wychodzi na to, że czerwiec jest dla mnie wyjątkowo łaskawy, jeśli chodzi o pisanie. Dramatyczne wyznanie z początku miesiąca było niczym otwarcie puszki Pandory i teraz kolejne pomysły atakują mnie niczym barbarzyńcy Cesarstwo Rzymskie, domagając się natychmiastowej publikacji na blogu. I weź tu wytłumacz takiemu, że jest kolejka i powinien cierpliwie poczekać! Ale póki co, jakoś ową hordę udaje mi się opanować i utrzymać w ryzach, więc nagły zalew mojej pisaniny nie grozi. A dziś, takie nieco niespodziewane przemyślenia na temat pisania i blogowania.

13 czerwca 2013

Równanie nieszczęścia



źródło
Może gdyby w tym równaniu choć jedna zmienna była by inna, głębia mojego nieszczęścia była by mniejsza. A tak... troje uwielbianych aktorów, w sztuce którą kocham i zero szans na obejrzenie. Chociaż jest nikła nadzieja, że może któregoś dnia, tak jak Frankenstein trafi i do naszych kin, a wtedy to już żadna siła na ziemi mnie nie powstrzyma przed obejrzeniem.
Niech mnie ktoś przytuli...

11 czerwca 2013

Slash? Nie, dziękuję!

To nie jest żadna analiza slashu jako gatunku, bo fanfiki tak naprawdę dopiero poznaję i uczę poruszać się w skomplikowanym świecie twórczości fanowskiej. Zainteresowanych tym aspektem odsyłam na Planetę Kapeluszy, do Podręcznika fanfikowca stworzonego przez RedHatMeg. Nie jest to również w żaden sposób recenzja opowiadań, które czytałam. To raczej taka opowieść, o mojej przygodzie ze slashem. A właściwie trzy epizody dotyczące opowiadań, które z różnych przyczyn zapadły mi w pamięć. I bądźcie ostrożni klikając w linki, bo to co się pod nimi kryje nie każdemu może się spodobać. I nie dla każdego będzie odpowiednie.

7 czerwca 2013

4 czerwca 2013

W ciemność

Po doświadczeniach z zeszłego roku wiem, że oglądanie pewnych klipów na youtube w określonym stanie ducha jest niebezpieczne. Szczególnie, jeśli w owym stanie ducha coś takiego jak rozsądek i silna wola są tylko pustymi hasłami. Wiem przynajmniej w teorii, bo w praktyce właśnie po raz drugi wyprałam sobie resztki mózgu, które do tej pory jakoś ocalały i z dziką radością ponownie zaczynam gwiezdną wędrówkę, chociaż dawno temu obiecywałam sobie, że z tym już zdecydowany koniec.
A oto co mi zaszkodziło:

Żeby tylko jeszcze Pana i Władcę udało się do kina zaciągnąć... A jak się nie uda, to czeka go przymusowy seans Randki w ciemno, bo czuję głęboką potrzebę pogapienia się na Chrisa Pine.

2 czerwca 2013

5 powodów do płakania

Bo powody do radości już były. Dawno temu, kiedy zaczynałam swoją przygodę z Merlinem, więc teraz czas opłakać zakończenie. I co z tego że było dawno, jak dopiero teraz mogę myśleć o nim bez ataku histerii. A jeśli ktoś nadal nie może (albo jeszcze piątego sezonu nie widział), to niech pozostałych fanvidów nawet nie próbuje oglądać.

Powód pierwszy: Merlin: for Uther Pendragon

Uther jakoś nigdy nie znajdował się w centrum mojego zainteresowania, ale szukając doktorowych fanvidów do aktualnie ulubionej piosenki trafiłam na to, i okazało się, że piosenka Black Lab pasuje idealnie nie tylko do Doktora.

31 maja 2013

Sushi z Dostojewskim

Kiedy tylko obłąkańczy pęd do czytania, w dużej mierze spowodowany nabyciem nowego gadżetu nieco zelżał, znowu pojawił się serialowo-filmowy głód. Tylko, że zamiast zabrać się za coś z długiej listy pozycji dopraszających się, by w końcu zawrzeć z nimi bliższą znajomość, sięgnęłam po japońską adaptację Braci Karamazow. W końcu po roku oglądania tylko i wyłącznie brytyjskich produkcji czas na odmianę.

Od razu nadmienię, że oryginału nie znam, chociaż ten tytuł zawsze gdzieś w planach zapoznania z klasyką się przewijał, ale jak to zwykle bywa w danym momencie coś innego przykuwało moją uwagę, skutecznie odsyłając dzieło Dostojewskiego „na później”. Aż do teraz, kiedy po dwóch odcinkach popędziłam do księgarni w poszukiwaniu książkowego oryginału. Bo Karamāzofu no Kyōdai zachwyca prawie wszystkim. Dopieszczoną stroną wizualną, kolorami, które czasami wędrują sobie od pełnego nasycenia po sepię, fantastyczną muzyką (Rolling Stones! Pink Floyd! Nirvana!), oraz fantastycznymi kreacjami tytułowych braci i ich wielce antypatycznego rodzica (Bunzo Kurosawa zdecydowanie nie jest bohaterem, którego da się lubić). I tylko po głowie gdzieś się nieśmiało kołacze myśl, na ile trzeba było przykroić oryginał, by dopasować go do współczesnych realiów, oraz zmieścić się w 11 półgodzinnych odcinkach. Ale skoro Brytyjczykom udało się upchnąć Samotnię w 16 odcinkach o podobnej długości, przy okazji robiąc z tego produkcję na tyle fascynującą, że wraz z Panem i Władcą obejrzeliśmy to w dwa dni (tylko i wyłącznie dlatego, że rano trzeba było wstać do pracy; w innym przypadku starczył by jeden), więc czemu tu nie miało by być podobnie. Tym bardziej, że w Kraju Kwitnącej Wiśni, obok różnych głupawych dram, powstają również takie, które potrafią rozsmarować mentalnie widza po ścianach. Chociażby takie Gaiji Keisatsu, będące ucieleśnieniem mulderowego hasła „Trust no 1”, o klimacie tak gęstym, że spokojnie siekierę można by w powietrzu zawiesić. Ale to już historia na inną opowieść, a póki co przede mną nadal 7 odcinków historii o tajemniczym morderstwie Bunzo Kurosawy i skomplikowanych relacjach rodzinnych.

25 maja 2013

To był maj

Hanka pisać kocha, ale czasami ma z tym pisaniem problem, bo "tak by się nam serce śmiało do ogromnych, wielkich rzeczy, a tu pospolitość skrzeczy"*. Ale jak samemu pisać nie można, to przynajmniej parę wierszy można zacytować, jakiś fragment książki i ogólnie ponarzekać na świat (a szczególnie na kończący się sezon w telewizji).

23 maja 2013

Jaram się... (2)

Czas na kolejne podsumowanie, co aktualnie rozpala moją wyobraźnię i nie daje mi spać po nocach. Tak więc obecnie jaram się:
  • recenzjami i zdjęciami z The Temptest. Colin jako Ariel wygląda tak odmiennie od Merlina, że ja już chcę tą sztukę zobaczyć.
  • Siódmym sezonem Doktora Who (szczegóły tu i tu), a w oczekiwaniu na odcinek rocznicowy szukam ciekawych fanvidów z Jedenastym i nadrabiam zaległości w filmografii Matta. I zachwycam się piosenką, która idealnie do Doktora (i jego "zapomnianego" wcielenia) pasuje.
  • Drugim sezonem The Confessions of Dorian Gray oficjalnie już dostępnym w przedsprzedaży. A za dziewięć tygodni... będzie się działo.
  • Zapowiedzią The Picture of Dorian Gray, bo oprócz powieści będzie również i muzyka z The Confessions of Dorian Gray, oraz:
    And don't forget that all pre-ordered copies will be signed by Alexander Vlahos...
    Jak w sierpniu nie będę dawać znaku życia, będzie to oznaczać, że mi ostatecznie z nadmiaru szczęścia odbiło.

21 maja 2013

Main Hoon Na / Jestem przy tobie (2004), reż. Farah Khan

Tytuł polski: Jestem przy tobie
Tytuł oryginalny: Main Hoon Na
Reżyseria: Farah Khan
Scenariusz: Farah Khan
Muzyka: Javed Akhtar, Anu Malik
Rok produkcji: 2004

Po tragicznej śmierci ojca na barki Rama spada obowiązek doprowadzenia do końca projektu „Pojednanie”, mającego na celu zażegnać (lub przynajmniej złagodzić) odwieczny konflikt między Indiami i Pakistanem. Dodatkowo musi również ochronić córkę generała Bakshi, która w związku z projektem znalazła się na celowniku terrorystów, odnaleźć i nakłonić do powrotu do domu brata i macochę, oraz poradzić sobie z uczuciami do pięknej nauczycielki chemii. Dużo spraw jak na jedną osobę? Może i tak, ale nie ma się czym martwić, major Ram Prasad Sharma, to chluba indyjskiej armii; przystojny niczym sam Apollo, silny i sprawny niczym Supermen poradzi sobie z każdym problemem. I z każdą ich ilością.

Jestem przy tobie to film dla mnie wyjątkowy, bo od niego zaczęła się moja szalona miłość do indyjskiej kinematografii, zwieńczona ponad setką tytułów stojących na półce. W pierwszych minutach seansu na widok tego, co się działo na ekranie, nie dowierzałam własnym oczom, ale słyszałam już wcześniej, że Bollywood jest bardzo specyficzne, więc wszystkie cuda wianki, jakie wyczyniali bohaterowie podpięte zostały pod „różnice kulturowe” i przeszłam nad nimi do porządku dziennego. Ale szybko musiałam zrewidować moje poglądy, bo po w miarę poważnym początku film podryfował w stronę radosnej komedii, wymieszanej z dramatem, sensacją i kinem akcji, lądując o całe lata świetlne od jakiejkolwiek powagi.

Jestem przy tobie to film wyjątkowy, bo idealnie nadaje się do wielokrotnego oglądania. Za pierwszym razem nie da się wyłapać wszystkich smaczków i ukrytych bonusów, ponieważ historia jest tak wielopoziomowa, że na „ogarnięcie” wszystkiego trochę czasu potrzeba. Jest projekt „Pojednanie” i opowieść o konflikcie między tym, co kiedyś było jednością, jest historia o skłóconych rodzinach, które w końcu odnajdują właściwą drogę, a także cała masa cytatów i nawiązań: do klasyki kina indyjskiego (piosenki R.D. Burmana, Sholay) zachodnich hitów (Robocop, Matrix), jak i Ramajany (Ram, Laxman, Raghavan, finałowy pojedynek).

Farah Khan bardzo umiejętnie połączyła ze sobą, na pierwszy rzut oka niezbyt pasujące elementy w jedną, spójną całość, która powinna przypaść do gustu nawet zagorzałym przeciwnikom "boliłudów", bo Jestem przy tobie to naprawdę kawał porządnej rozrywki.


Wszystkich zainteresowanych nieco bardziej filmowymi cytatami i nawiązaniami, odsyłam do wątku poświęconego filmowi na forum bollywood.pl, gdzie można znaleźć wszystko to co wypatrzyli użytkownicy (a trochę tego jest), opatrzone stosownym komentarzem i wyjaśnieniem.

20 maja 2013

Imiona nie są ważne

I w końcu stało się. Siódmy sezon przygód Doktora dobiegł końca, a ja poczułam nieodpartą potrzebę podzielenia się wrażeniami po ostatnim odcinku. Jeśli ktoś jeszcze nie oglądał lepiej niech tego nie czyta, bo mogą pojawić się spoilery.

Nie wszystko złoto co się świeci. Szczególnie w przypadku Doktora.

17 maja 2013

Przygody Sindbada Żeglarza, Bolesław Leśmian

Tytuł polski: Przygody Sindbada Żeglarza
Autor: Bolesław Leśmian, Wiesław Rosocha (ilustracje)
Wydawnictwo: Czytelnik
Rok wydania: 1992
Ilość stron: 248

Pomiędzy kryzysami, kiedy to jedyną literaturą z jaką mam do czynienia jest gazeta, zawsze jest czas intensywnego czytania, kiedy pochłaniam książki w zastraszającym tempie (góra trzy dni na książkę), oraz w ilościach hurtowych. A ponieważ pamięć mimo wszystko ma ograniczoną pojemność, więc czasami by  zwolnic miejsce dla nowego tytułu, informacje o tych czytanych kiedyś spychane są do  rzadko używanych obszarów. I w ten sposób na długie lata o pewnych książkach zapominam. I jedną z takich zapomnianych książek są Przygody Sindbada Żeglarza.

16 maja 2013

Siódme niebo

Bywam wybiórczo ślepa. Naprawdę bardzo ślepa na wszystkie fakty niezgodne z rzeczywistością, o ile tylko skutecznie odwróci się moja uwagę intrygą, lub ciekawym bohaterem. Bywam również wyjątkowo tolerancyjna. Zniosę nagłe zmiany w dekoracjach, rozwiązania sugerujące, że scenarzysta zgubił skrypty do poprzednich odcinków, lub doznał nagłej amnezji, byleby tylko w historii pozostało to coś, co mnie do niej przyciągnęło na początku[1]. I mimo tych predyspozycji, oraz ogólnej miłości do Doktora, moja znajomość z Jedenastym była najeżona wybojami, niczym dobra kasza skwarkami. Ale w końcu stało się. W momencie, kiedy straciłam już całą nadzieję, że to kiedykolwiek może nastąpić, jednak odbiło mi na punkcie Jedenastego tak samo mocno jak na punkcie wcześniejszych wcieleń.

Dobry Doktor, to zły Doktor, albo przynajmniej opętany, czyli inaczej mówiąc, moje uwielbienie
dla Władcy Czasu rośnie wprost proporcjonalne do stopnia jego szaleństwa (źródło).

8 maja 2013

Prousta, Prousta czytać będę!

Bo mi się harlequiny i literatura współczesna znudziły, więc potrzebuję czegoś zupełnie odmiennego, zarówno w formie, jak i w treści. A czyż najlepiej warunku tego spełniać nie będzie W poszukiwaniu straconego czasu?

Chęć przeczytania tego bynajmniej nie wynika ze snobizmu i próby szpanowania: Spójrzcie, Prousta czytam, ale z autentycznego uwielbienia dla dzieła. W poszukiwaniu straconego czasu już kiedyś czytałam. Dawno, dawno temu, i co prawda tylko tom pierwszy, ale czytałam. I się w specyficznym stylu Prousta zakochałam, przy czym nie była to miłość od pierwszego wejrzenia. Przeczytanie W stronę Swanna zajęło mi ponad półtora roku i udało się dopiero za drugim (a może i trzecim) podejściem, bo zasypiałam po kilku stronach, gubiłam się w zdaniach tak długich, że na ich końcu człowiek nie pamiętał już, o czym był początek i miałam problem z odnalezieniem się w opisywanej historii. Ale z czasem przyzwyczaiłam się do specyficznego stylu, polubiłam powolną narrację oraz brak zaskakującej intrygi i akcji pędzącej do przodu w zastraszającym tempie. I kiedy zamknęłam tom pierwszy, przez długi, bardzo długi czas nie mogłam znaleźć kolejnej książki do czytania; po drugi tom nie byłam jeszcze gotowa sięgnąć, a każda inna książka nijak mi stylem nie odpowiadała.

Ale Proust mi w pamięć zapadł, bardzo mocno i bardzo głęboko, i czasami chęć przeczytania kolejnych tomów dawała o sobie znać, ale z różnych przyczyn nie była wcielana w czyn. Aż do dnia dzisiejszego, kiedy to wyciągnęłam z półki przykurzony nieco tom pierwszy i z determinacją godną lepszej sprawy zaczęłam poszukiwania pozostałych na allegro, oraz rozważania nad tym, jakie wydanie (i w jakim stanie) w komplecie chcę na półce postawić, oraz czy mnie na taki zakup stać, bo Proust, w zależności od wydania i stanu, w jakim się ono znajduje, jest dość drogi. Ale na ostateczną decyzję mam jeszcze trochę czasu, a póki co czytam ów tom pierwszy, tym razem bez gubienia się i zasypiania w trakcie lektury, i znów się Proustem zachwycam.

5 maja 2013

Preity w krainie obrazków

Jestem wydawcą ebooków. Co prawda tylko na użytek własny, ale od dwóch tygodni, jak tylko wygrzebałam się z dołka związanego z ograniczeniami kindle, składam ukochane fanfiki i inne opowiadania w coś, co kindle raczy przyjąć. A ponieważ każda porządna książka powinna mieć okładkę, więc przy okazji robię i okładki. Ja, o której zazwyczaj w kontekście talentów artystycznych w naszym domów mówiło się na końcu. Bo ja jestem umysł ścisły, a duszą artystyczną jest Blondynka. A przynajmniej tak było w dzieciństwie, bo z czasem okazało się, że obie równie dobrze sprawdzamy się zarówno w sferze artystycznej jak i naukowej. Co prawda zdecydowanie różnymi talentami dysponujemy, ale zaszufladkowanie nie do końca jest już tak oczywiste.

Chociaż rysować i tak nie potrafię, ale by przygotować okładkę talenta do rysowania nie są potrzebne. Wystarczy umiejętność obsługi programu graficznego. Takiego GIMPa na ten przykład. Więc w ostatnich dniach oprócz montowania ebooków, siedzę i masowo okładki produkuję. I przeglądam moje stare gimpowe wypociny, i co gorsza postanowiłam pochwalić się nimi przed światem...

20 kwietnia 2013

Misja na Marsa: Rok pierwszy

Jak zwykle miało być zupełnie o czym innym. I miało wyglądać zupełnie inaczej, ale Wielki Grafoman ponownie urwał się ze smyczy, nijak nie dając się opanować, więc wyszło to, co wyszło.

Do pierwszej okrągłej rocznicy, kiedy to Wody Marsa wypłynęły na świat jeszcze trochę czasu zostało, ale już dziś będzie małe podsumowanie tego, co się w odmętach wód marsjańskich wydarzyło. Dlaczego? Ponieważ w wielu sytuacjach przekora to moje drugie imię, a kwiecień jest dla mnie dużo bardziej wyjątkowym miesiącem niż czerwiec, więc…

18 kwietnia 2013

Porcelanowe konwalie rosną na wschodzie…

Moje muzyczne zainteresowania są dość szerokie. Mniej więcej jak rozpiętość temperatur w naszym kraju. A wędrują takimi samymi ścieżkami, jak Tytus de Zoo udowadniający, że grosz i gospodarz mają ze sobą wiele wspólnego[1]. Inaczej mówiąc, nigdy nie wiadomo, co mi się spodoba, i w jaki sposób na to trafię.

A to taki ozdobnik, bo sam tekst bez dodatków bywa nudny. Co prawda dzisiejsze radosne bełkotanie będzie dotyczyło muzyki, ale nie mogłam się zdecydować, który utwór powinien promować niniejsze wypociny, więc padło na coś nie związanego bezpośrednio z tematem, ale mającego ciekawy teledysk.

12 kwietnia 2013

Wszystkie książki świata

Mam czytnik ebooków. Kindle. Skoro tyram na dwóch etatach, to chyba mogę pozwolić sobie na odrobinę szaleństwa i luksusu. Z drugiej strony po przeczytaniu setek różnych opinii, wyszło na to, że mimo różnych wad Kindle i tak jest najlepszym wyjściem dla takiego laika w tej dziedzinie jak ja. No, więc mam Kindle od tygodnia, i świat oszalał jeszcze bardziej (o ile to było możliwe), a Merlin wykorzystał okazję i zemścił się okrutnie za próbę napisania fanfika.

3 kwietnia 2013

Jaram się...

Ale bynajmniej nie nowym odcinkiem Doktora. W sumie to nie był zły odcinek. W innych okolicznościach przyrody pewnie bym się nim zachwycała, bo ja kocham takie smaczki i różnego rodzaju nawiązania, ale chwilowo zamiast cieszyć, drażnią niczym cierń w bucie. Jedyne sensowne wyjście z tej sytuacji, to chyba chwilowe opuszczenie whoniversum, nim zapałam chęcią natychmiastowego pozbycia się wszystkiego, co się z ostatnim Doktorem wiąże.
Albo mi czołowe zderzenie z TARDIS Ósmego zaszkodziło, albo po prostu nie nadaję się do życia w stadzie.

Ale nie o tym miało być. No więc jaram się:
  • Zapowiedziami The Temptest w Shakespeare's Globe, bo Colin, bo teatr, bo w przyszłym roku wyjdzie na DVD, więc jest nadzieja, że będę mogła obejrzeć. I dzięki temu ryzyko, że któregoś dnia oświadczę zdumionej rodzinie, że wybieram się do Londynu zostało zażegnane. I teraz mogę się spokojnie zabrać za „urabianie” Pana i Władcy, żeby którąś rocznicę uczcić takim wypadem. Chociaż biorąc pod uwagę, że od trzech lat nie jestem w stanie zaciągnąć go do kina, to pewnie się tam na złote gody dopiero wybierzemy.
  • Informacjami na temat nowego sezonu The Confessions of Dorian Gray, bo wychodzi na to, że tym razem na warsztat wzięto literacki pierwowzór, więc już mi się mordka cieszy.
  • Wiosenną akcją na forum Mirriel, bo w jej ramach jak na razie powstało kilka merlinowych tekstów, w których zakochałam się od pierwszego czytania.
  • Zapowiedzią Fantastycznego Kwietnia na blogu Meg, bo w jej ramach mają pojawić się merlinowe fanfiki. I co z tego, że są dostępne na forum PBF. Każdy powód by przeczytać je kolejny raz (i napisać w końcu komentarz) jest dobry.
  • Zamówionym czytnikiem e-booków, który za kilka dni powinien trafić w moje łapki, bo oznaczać to będzie koniec wieczornych bojów o dostęp do komputera. I będę w końcu mogła spokojnie czytać fanfiki w ilościach hurtowych. I pewnie zacznę o nich pisać na blogu.

30 marca 2013

Nihil novi sub sole

Na początku to miał być najnormalniejszy w świecie post z kategorii tych lekko głupawych o życiu fana. Ale w trakcie pisania nagle wszystko wymknęło się spod kontroli i zaczęło żyć własnym życiem nijak nie dając się spacyfikować. W takiej sytuacji nie pozostało mi nic innego, jak tylko liczyć na wyrozumiałość czytających. 

Historia o tym jak przy pomocy Astroni Doktor ocalił świat, Merlin przeżył spotkanie z Wielkim Grafomanem, a ja „dzielnie” broniłam się przed harlequinową gorączką, czyli nic nowego pod słońcem.

25 marca 2013

The Magic Begins, Jacqueline Rayner

Tytuł: The Magic Begins
Seria: The Adventures of Merlin
Autor: Jacqueline Rayner, Dave Smith (ilustracje)
Wydawnictwo: Bantam Children
Rok wydania: 2009
Ilość stron: 176

Do Camelotu, królestwa Uthera Pendragona, w którym używanie magii jest karane śmiercią przybywa Merlin, chłopak, dla którego posługiwanie się nią jest równie naturalne jak oddychanie. Pod opieką nadwornego medyka, Gajusza nauczy się w pełni wykorzystywać swoje niezwykłe umiejętności a dzięki niezwykłemu mieszkańcowi zamku odkryje swoje przeznaczenie.

23 marca 2013

Prosta historia

Moje życiowe motto mówi, że nigdy nie jest tak źle, żeby nie mogło być jeszcze gorzej. I ze mną właśnie jest gorzej. Jest tak źle, że w akcie desperacji sięgnęłam po… harlequiny, bo doszłam do wniosku, że jedyną rzeczą jaka może mi w chwili obecnej poprawić nastrój, są historie o fabule prostej jak konstrukcja cepa, oparte na klasycznych do bólu i wyeksploatowanych na wszystkie możliwe sposoby schematach.

Co będziemy czytać w najbliższym czasie,
czyli niedobitki mojej niegdyś rozbudowanej romansowej kolekcji.

Na szczęście w domu uchowało się kilka tytułów z czasów licealnych i studenckich, kiedy to harlequiny ratowały mój biedny mózg przed nadmiernym przeciążeniem nauką, więc na razie mam co czytać. A jak to nie pomoże, to na podorędziu mam już odpowiedni zestaw filmów i kolejne odcinki Zbuntowanego Anioła.

19 marca 2013

I need a hero!

UWAGA!!! 

Bohater do kochania potrzebny od zaraz. Niekoniecznie przystojny, w wieku dowolnym, profesja obojętna, byle by dysponował charyzmatycznym głosem (nie dotyczy postaci książkowych), wyrazistym charakterem i traumatyczną przeszłością, lub nie do końca jasnym przeznaczeniem w przyszłości, czyli czymś co sprawi, że jego życie będzie wiecznie pełne trosk i problemów.

Potrzebuję bohatera, bo jestem w emocjonalnym dołku. A dokładniej to w głębokiej, czarnej dziurze, bo zostałam chwilowo bez obiektu do obsesyjnego uwielbiania. A w moim przypadku, to nie jest stan normalny, bo potrzeba bycia fanem jest wpisana w moje życie równie mocno, jak potrzeba oddychania. Mój świat od zawsze kręcił się wokół jakiegoś serialu, filmu lub książki. I herosa, którego można było kochać. A teraz nie mam nikogo, co jest szczególnie bolesne po ostatnim bardzo intensywnym półroczu (Merlin, Sherlock, Dorian, Szeregowcy). Więc tkwię w tym swoim emocjonalnym dołku i ramach pocieszenia produkuję hurtowo serwetki na szydełku. I walczę z pokusą kupienia kolejnych kordonków, bo zgromadziłam już takie zapasy, że starczy mi na najbliższe kilka lat.

Niewielka część mojej zmasowanej produkcji.
Na chwilę obecną dobiłam już do 50 sztuk, ale na tym nie koniec.

Wiosenne słońce miało na mnie zły wpływ, ale nagły powrót zimy okazuje się być jeszcze gorszy...

5 marca 2013

Gdzie jest Sherlock?

Chcę, potrzebuję, jest mi niezbędny! Ile można czytać post-Reichenbachowych fanfików i nie móc tego odcinka obejrzeć? Znaczy się, żadnych przeszkód natury fizycznej to nie ma, ale jest blokada psychiczna, która prędzej nie puści póki nowy sezon się nie ukaże. Na swoje nieszczęście Sherlocka zaczęłam oglądać w połowie piątego sezonu Merlina i mój, jakże doskonały w swej głupocie umysł stwierdził, że moja delikatna psychika dwóch rozstań nie zniesie[1]. Z tego też powodu, po obejrzeniu piątego odcinka, płytę z szóstym, ciemną bezksiężycową nocą zakopałam w ogródku[2], co by się na pokusy i ewentualne stresy nie narażać.

Ale Internetu zakopać się nie dało. A ponieważ świadomość, że gdzieś tam, kiedyś Sherlock rozsmarował się malowniczo na chodniku, jest czymś zupełnie innym niż zobaczenie tego na własne oczy, więc bez przeszkód zaczytywałam się we wszelkiego rodzaju sherlockowych fanfikach. Ale przestaje mi to wystarczać. Ja chcę Sherlocka (i Johna) zobaczyć! Ja chcę Sherlocka (i Johna) usłyszeć! A skoro nie mogę, to się fanvidami ratuję[3]. Na przykład takimi:



Zdecydowanie wiosenne słońce mi szkodzi. Innego wytłumaczenia nie widzę.


1. Już wtedy podejrzewałam, że jednak na koniec Artura ubiją, a jakoś nie miałam ochoty na leczenie bólu głowy, poprzez przytłuczenie sobie palca.
2. Z tym ogródkiem to nie do końca prawda, ale Sherlock, leży upchnięty gdzieś na dnie w szafie, gdzie zazwyczaj wszystkie niebezpieczne filmy lądują.
3. A raczej robię sobie sieczkę z mózgu, by za bardzo nie protestował, jak wygrzebię z szafy ten nieszczęsny szósty odcinek.

3 marca 2013

Weihnacht / Boże Narodzenie, Karol May

Tytuł polski: Boże Narodzenie
Tytuł oryginalny: Weihnacht
Autor: Karol May
Wydawnictwo: Małopolska Oficyna Wydawnicza Krak-Buch
Rok wydania: 1993 (prawdopodobnie)
Ilość stron: 384

Proszę pana, ja jestem umysł ścisły. Mnie się podobają melodie, które już raz słyszałem. Po prostu. No... To... Poprzez... No reminiscencję. No jakże może podobać mi się piosenka, którą pierwszy raz słyszę.
Rejs 

Czytać kocham, ale czasami zdarzają się kryzysy, kiedy jedyną literaturą z jaką mam do czynienia jest gazeta, lub podręcznik. I w trakcie takiego, kolejnego kryzysu czytelniczego, biorąc pod uwagę, że ja również jestem umysłem ścisłym, postanowiłam pójść za światłym stwierdzeniem inżyniera Mamonia i zabrać się za coś, co już znam.

1 marca 2013

Siódmy stopień doskonałości

Opowieść o tym jak Doktor został Merlinem, Pan Kleks odwiedził Carringtonów, a Preity zaliczyła kolejny atak fangirlizmu i wylądowała w zamierzchłej przeszłości. I jak zwykle wszystkiemu winien był pewien król i jego nadworny mag.

Król i jego mag podczas jednej ze swoich ulubionych rozrywek. To coś za nimi, przypomina mnie
 w trakcie oglądania przygód Siódmego Doktora, gdy ktoś próbował mi przeszkodzić.
Obrazek pochodzi z oficjalnego tumblra Merlin: The Game

24 lutego 2013

Alexander (jest) Wielki

Kiedy ogłoszono, że w piątym sezonie Merlina rolę Mordreda zagra Alexander Vlahos, szczęśliwa nie byłam. Z jednej pojawienie się druida w starszej postaci oznaczało, że koniec jest bliski, a z drugiej na zdjęciach promocyjnych jakoś szczególnie sympatycznie nie wyglądał. Ale kobieta zmienną jest i nie dość, że Mordred został moim ulubionym bohaterem, to Alexander Vlahos bardzo szybko trafił do grona uwielbianych aktorów, z którymi obejrzę wszystko (no, prawie wszystko). A ponieważ to młody aktor, więc skompletowanie jego dotychczasowego dorobku nie nastręczało większych trudności.

, i Dr Watson (źródło)

21 lutego 2013

Mars to za mało...

Na początku miało być to miejsce gdzie będę mogła pisać o tym, co lubię. O książkach, które czytam, filmach i serialach, które oglądam, itd. Ale zanim przełamałam kryzys w czytaniu i znalazłam czas na opisanie wrażeń po obejrzanym filmie, Wody Marsa stały się miejscem zbyt szalonym, by takie rzeczy tu pasowały.

Pierwsza do tego przyczyniła się Hanka, ze swoimi mniej lub bardziej wyimaginowanymi problemami i pokręconym spojrzeniem na świat. Co prawda, patrząc na statystyki nie jest to może najchętniej czytana część bloga, ale jest ważna dla mnie. To mój sposób na rozliczenie się z przeszłością i uporanie z ówczesnymi demonami, tak by nie popełniać tych samych błędów po raz drugi.
Dzieła "zniszczenia" dokończył Merlin. Zaatakował z zaskoczenia, przy użyciu trailera, a zanim złapałam oddech po pierwszym ciosie, poprawił serią złożoną z twórczości fanowskiej. I po tym miał mnie już w garści. Całkowicie i nieodwołalnie.

I w ten sposób, nim się obejrzałam Wody Marsa stały się siedzibą neurotycznej nastolatki i szalonej fanki brytyjskiej popkultury. Dlatego też wszystkich, którzy chcieliby poczytać, coś nieco bardziej uporządkowanego zapraszam do Krainy Czarów, która przynajmniej z założenia taka ma być. A jaka będzie w ostateczności, jak zwykle wyjdzie w praniu.

The Confessions of Dorian Gray

Tytuł: The Confessions of Dorian Gray
Liczba odcinków: 5 + odcinek świąteczny
Reżyseria: Scott Handcock
Wydawnictwo: Big Finish
Rok wydania: 2012

Teoretycznie audiobooki, to produkt zdecydowanie nie dla mnie. Niestety pożyteczna w niektórych sytuacjach umiejętność automatycznego przełączania uwagi podczas słuchania wszelkiego rodzaju przemówień i wystąpień, jest przekleństwem w przypadku audiobooków. Przeprowadzone testy wykazały, że nawet podczas trailera potrafię zgubić wątek, więc o wysłuchaniu kilkunastu godzin nagrania nie ma mowy.
Zdarzają mi się również okresowe napady fangirlizmu, kiedy to rozsądek wyjeżdża na wakacje, a ja robię mnóstwo głupich rzeczy. Ale skoro nie wszystko złoto, co się świeci, więc i nie wszystkie z pozoru głupie decyzje okazują się takimi w ostateczności.

I w takich okolicznościach przyrody, na fali uwielbienia dla Alexandra Vlahosa nastąpiło moje spotkanie z Dorianem Grayem. A właściwie, z dość nietypową „adaptacją” jednego z klasyków literatury, która po ostatnim odcinku zostawiła mnie z jednym tylko pragnieniem: Więcej, chcę więcej!

17 lutego 2013

The Pillars of the Earth / Filary Ziemi, Ken Follett

Tytuł polski: Filary Ziemi
Tytuł oryginalny: The Pillars of the Earth
Autor: Ken Follett
Liczba tomów: 3
Wydawnictwo: Interart
Rok wydania: 1992
Ilość stron: 285 (tom 1), 329 (tom 2), 395 (tom 3)

Po ten tytuł sięgnęłam głównie pod wpływem serialu, który swego czasu miał okazję zagościć na antenie Jedynki. Co prawda serialu nie dane mi było wtedy obejrzeć, ale w pamięć zapadły zwiastuny. Dlatego też, gdy w bibliotece przypadkiem trafiłam na wersję książkową nie wahałam się ani chwili przed jej wypożyczeniem.

16 lutego 2013

Hanka kontra Bollywood

Ktoś tęsknił za Hanką? Od pamiętnego kryzysu, kiedy to stwierdzono "zejście" Hanki z tego świata minęły trzy miesiące. W tym czasie Hanka, wróciła do świata żywych i przy okazji odkryła swoją nową miłość - kino indyjskie. Uczucie było na tyle silne, że w ciągu krótkiego czasu udało jej się zbudować całkiem pokaźną kolekcję i przy okazji wydać na nią tyle, że do dnia dzisiejszego boi się zrobić jakiekolwiek podliczenie.

13 lutego 2013

Projekt KINO - III edycja

Ja naprawdę jestem przepracowana, a dziś nawet szefostwo zauważyło, że z lekka zaczynam przypominać zombie. I dla uczczenia tej wiekopomnej chwili, oraz z powodu całkowitego braku jakiegokolwiek wolnego czasu postanowiłam zgłosić się do III edycji Projektu KINO. Ja nie wiem kiedy znajdę czas by obejrzeć wybrane filmy, o napisaniu recenzji już nie wspominając, ale jak śpiewało trio moich ukochany bardów: 



11 lutego 2013

Żyjmy tu i teraz!

Odbija mi zazwyczaj w dwóch sytuacjach: gdy mam za dużo wolnego i gdy mam za dużo pracy. W tak zwanych "warunkach normalnych" zazwyczaj nic się nie dzieje. A że w chwili obecnej po dwóch tygodniach błogiego lenistwa (kiedy prawie mi odbiło), trzeci tydzień z rzędu udowadniam sobie, że da się pracować na dwóch (prawie) etatach, w końcu mi odbiło. 
I w tym szaleństwie zgłosiłam swój blog do oceny. Bo od jakiegoś czasu poczytuję Szczyptę Krytyki i za każdym razem ciekawość raczy się zastanawiać ile punktów w danej kategorii otrzymałoby moje dzieło. I mimo że doskonale zdaję sobie sprawę, za co mogę stracić punkty, na siłę pewnych elementów zmieniać nie zamierzam, bo... jestem przekorna i czasami nadal odzywa się Hanka-nastolatka lubująca się swoją odmiennością.

29 stycznia 2013

26 stycznia 2013

Folie à deuX

Jak pisałam już kiedyś, kocham być fanem. Ten dreszczyk emocji w oczekiwaniu na kolejne historie z ukochanymi bohaterami, rozbieranie na czynniki pierwsze tego co się wydarzyło wcześniej i niekończące się dyskusje o obiekcie uwielbienia. To coś wspaniałego, dopóki nie zacznie przesłaniać normalnego życia. A czasami tak bywa. Sama tego doświadczyłam. Może nie w najgorszej postaci, ale to jak blisko krawędzi się znalazłam, uświadomiłam sobie dopiero po latach.


23 stycznia 2013

Doktor oczami fanów II

Pierwotny plan był taki, że napiszę o mojej X-philowej pasji i jej następstwach. Ale prosta z pozoru opowieść o byciu fanem pewnego serialu zaczęła się rozrastać,wyciągać na światło dzienne dawno zapomniane fakty i obudowywać najróżniejszymi analizami i interpretacjami minionych wydarzeń. I marudzić, że chce ozdoby w postaci zdjęć (przynajmniej części) X-philowych gadżetów. A ponieważ na to wszystko potrzeba trochę czasu, więc o Archiwum X będzie następnym razem, a dziś w zamian kolejna piątka klipów o jednym takim, co w niebieskiej budce podróżował przez świat.

19 stycznia 2013

11 stycznia 2013

Lewa! Prawa! Lewa! Prawa! Le... O w mordę...

Tak mniej więcej da się podsumować moje wrażenia podczas oglądania Privates. Bo ostatnie kilka minut piątego odcinka zostawia w takim samym szoku, jak swego czasu mołdawska masakra w Dynastii. I to nawet jak się człowiek czegoś podobnego spodziewał (ubić tego kto dał spoilerowe zdjęcie na okładkę DVD). Zaiste finis coronat opus.

Szeregowcy we własnej osobie (źródło).

3 stycznia 2013

Doktor oczami fanów

Czyli pięć moich ukochanych doktorowych klipów, którymi to już dawno temu chciałam się podzielić, ale zawsze coś mi stawało na drodze do realizacji tego zamierzenia.


Set Fire To The Rain


Ten od którego wszystko się zaczęło i który swym odejściem jako pierwszy złamał mi serce. Dziewiąty Doktor i jego pierwsza niezapomniana towarzyszka Rose.