To nie jest żadna analiza slashu jako gatunku, bo fanfiki tak naprawdę dopiero poznaję i uczę poruszać się w skomplikowanym świecie twórczości fanowskiej. Zainteresowanych tym aspektem odsyłam na Planetę Kapeluszy, do Podręcznika fanfikowca stworzonego przez RedHatMeg. Nie jest to również w żaden sposób recenzja opowiadań, które czytałam. To raczej taka opowieść, o mojej przygodzie ze slashem. A właściwie trzy epizody dotyczące opowiadań, które z różnych przyczyn zapadły mi w pamięć. I bądźcie ostrożni klikając w linki, bo to co się pod nimi kryje nie każdemu może się spodobać. I nie dla każdego będzie odpowiednie.
- Slash?
- Nie, dziękuję!
Taka odpowiedź padła by jeszcze mniej więcej rok temu, bo slash od moich szczególnie ulubionych gatunków nie należał. I bynajmniej nie wynikało to z jakichkolwiek powodów ideologicznych. Najzwyczajniej w świecie w ramach pomaturalnego odstresowania zafundowałam sobie masowe czytanie romansów. I przez przypadek przedawkowałam z erotyką[1]. Najpierw w wydaniu damsko-męskim, przy użyciu książek jakie swego czasu miało w ofercie Da Capo, a później w męsko-męskim czytając wszelkie mangi yaoi jakie mi w ręce wpadły. Aż do spotkania z Szałowymi Igiełkami[2], po którym to owe czytanie zostało zawieszone na czas nieokreślony. I dzięki temu przez lata tkwiłam w postanowieniu unikania jak ognia erotyki w literaturze (i komiksie). Aż do dnia, kiedy wpadłam na Merlina[3].
Do każdych drzwi jakiś klucz się nada.
przysłowie suahili
Próba ucieczki przed slashem w merlinowym fandomie jest równie skuteczna jak ucieczka przed policyjnym pościgiem. Prędzej czy później i tak człowieka złapią, a jeśli chce się poczytać coś o relacjach Artura i Merlina, można być pewnym, że nastąpi to zdecydowanie prędzej. Mnie slash dopadł mniej więcej w pierwszych dwóch tygodniach znajomości, historią o skradzionym kluczu i konsekwencjach jego ukrywania w spodniach. Zanim zorientowałam się z czym mam do czynienia, turlałam się już po podłodze próbując opanować nagły atak śmiechu (oraz kaszlu spowodowany zakrztuszeniem herbatą). Historyjka jest króciutka, związana bezpośrednio z opadającymi nagle królewskimi spodniami i gdyby nie rozpaczliwe i efekcie komiczne wysiłki Merlina przy próbie ukrycia klucza, spokojnie można by zaliczyć ją do PWP[4]. Ale jest dobrze napisana, i równie dobrze przetłumaczona, co sprawia, że lektura jest przyjemnością i z chęcią do niej wracam.
Piekło to prawda poznana za późno.
Poirot - trzecia lokatorka (film)
Kiedy okazało się, że slash nie gryzie, a erotyka może być pisana krótko, treściwie i z humorem[5] rozpoczęłam eksplorację zakazanego działu na forum Bazy. I tak trafiłam na opowiadanie związane z Life on Mars, po którym mój umysł znalazł się w stanie tabula rasa, a z gardła wydostał się jedynie okrzyk bojowy rodu Selektrytów[6], uzupełniony zduszonym „o” na początku.
Zazwyczaj nie mam większych problemów z pisaniem. Po forach buszuję na tyle długo, że w każdej sytuacji jestem w stanie napisać jakiś komentarz, nawet gdyby to miało być powtarzanie po raz setny, tych samych wyświechtanych fraz i banałów. Doskonale radzę sobie również z pisaniem różnego rodzaju nikomu niepotrzebnych sprawozdań, ubierając pustkę w piękne słowa, aż czasami sama jestem zaskoczona swoją własną elokwencją. Ale w przypadku tego jednego opowiadania na kilka miesięcy mnie zatkało, a jednocześnie potrzeba wyrażenia swojej opinii stała się moją idée fixe. Za pisanie banałów w tym przypadku, sama siebie ukarałabym banem (lub przynajmniej ostrzeżeniem), a każda próba napisania konstruktywnej opinii kończyła się waleniem głową w klawiaturę. Lub klawiaturą w głowę. Bo w sumie co można o takim opowiadaniu napisać żeby nie brzmiało to głupio? Że na swój sposób jest piękne? Że cała historia została opisana w jakiś delikatny i ujmujący sposób? Że w pewien sposób fascynuje mnie niczym wysokość, której panicznie się boję, ale jednocześnie nie mogę oprzeć się pokusie spojrzenia w dół i dlatego ciągle do niego wracam? No niby można, i ma to jakiś sens dopóki się po raz kolejny opowiadania nie przeczyta, bo wtedy wszystko okazuje się być… w jakiś sposób niestosowne i niepasujące do sytuacji. Ale w końcu coś napisałam – okrężnie, pomijając większość tego, co się w mojej głowie kłębiło i nie do końca tak jak bym chciała. I urządziłam sobie ekspresowy kurs oznaczeń pojawiających się przy fanfikach, tak by kolejnym razem nie zafundować sobie podobnej niespodzianki. Chociaż spotkania z tym opowiadaniem nie żałuję, bo jak się okazuje nawet o tak ciężkim temacie można napisać bez wulgarności, lub popadania w śmieszność.
Zazwyczaj nie mam większych problemów z pisaniem. Po forach buszuję na tyle długo, że w każdej sytuacji jestem w stanie napisać jakiś komentarz, nawet gdyby to miało być powtarzanie po raz setny, tych samych wyświechtanych fraz i banałów. Doskonale radzę sobie również z pisaniem różnego rodzaju nikomu niepotrzebnych sprawozdań, ubierając pustkę w piękne słowa, aż czasami sama jestem zaskoczona swoją własną elokwencją. Ale w przypadku tego jednego opowiadania na kilka miesięcy mnie zatkało, a jednocześnie potrzeba wyrażenia swojej opinii stała się moją idée fixe. Za pisanie banałów w tym przypadku, sama siebie ukarałabym banem (lub przynajmniej ostrzeżeniem), a każda próba napisania konstruktywnej opinii kończyła się waleniem głową w klawiaturę. Lub klawiaturą w głowę. Bo w sumie co można o takim opowiadaniu napisać żeby nie brzmiało to głupio? Że na swój sposób jest piękne? Że cała historia została opisana w jakiś delikatny i ujmujący sposób? Że w pewien sposób fascynuje mnie niczym wysokość, której panicznie się boję, ale jednocześnie nie mogę oprzeć się pokusie spojrzenia w dół i dlatego ciągle do niego wracam? No niby można, i ma to jakiś sens dopóki się po raz kolejny opowiadania nie przeczyta, bo wtedy wszystko okazuje się być… w jakiś sposób niestosowne i niepasujące do sytuacji. Ale w końcu coś napisałam – okrężnie, pomijając większość tego, co się w mojej głowie kłębiło i nie do końca tak jak bym chciała. I urządziłam sobie ekspresowy kurs oznaczeń pojawiających się przy fanfikach, tak by kolejnym razem nie zafundować sobie podobnej niespodzianki. Chociaż spotkania z tym opowiadaniem nie żałuję, bo jak się okazuje nawet o tak ciężkim temacie można napisać bez wulgarności, lub popadania w śmieszność.
Przewidywanie jest bardzo trudne, szczególnie jeśli idzie o przyszłość.
Niels Bohr
Uzbrojona odpowiednią wiedzą, oraz świadoma pułapek, jakie mogą na mnie czekać wróciłam do Camelotu skuszona nietypową opowieścią o królu i jego nadwornym czarodzieju. Nietypową, bo zamiast standardowej historyjki jak to się książę (tudzież król) i sługa się w sobie zakochali dostałam coś zupełnie innego. Opowieść, w której król odrzucił czarodzieja, czarodziej zwrócił się przeciwko królowi, a to co łączyło ich wcześniej zostało zepchnięte w niepamięć. I również o tym jak przypadkiem rzucone zaklęcie dało im szansę naprawienia popełnionych błędów. I mimo że opowiadanie ma status skończony, ja uparcie tkwię tuż za połową, cierpliwie czekając na tłumaczenie, bo pewne sceny w języku ojczystym mają zupełnie inną siłę oddziaływania niż w oryginale. I nawet ciekawość domagająca się nachalnie poznania powodów, które doprowadziły do rozdzielenia dwojga ludzi, którzy byli dla siebie całym światem nie jest w stanie przekonać mnie do sięgnięcia po oryginał.
- Slash?
- Tak, poproszę!
* * *
Historia o kluczu
Tytuł: Klucz do twojego serca jest w moich spodniach
Tytuł oryginału: The Key to your Heart is in My Pants
Autor: Lillythemarshmellowqueen
Tłumaczenie: chupa-Chak
Rating: +16
Opis: Spojler do epizodu 4x04. Rzecz się dzieje po zapasach na podłodze i podciąganiu spodni Artura.
Historia o piekle
Tytuł: Jeden krok od piekła
Autor: Vampircia
Rating: +18 (scena gwałtu)
Opis: Sam zostaje porwany przez Warrena. Schemat podobny jak w Cholernym aniele stróżu[7], tylko większy hardcore.
Historia o przyszłości
Tytuł: Przyszłość zasnuta mgłą
Tytuł oryginału: Indefinite Destines
Autor: GreyVixen
Tłumaczenie: chupa-Chak
Rating: +16
Opis: Merlin chciał tylko przez godzinkę poczytać swoją księgę zaklęć. Kompletnie się nie spodziewał, że to wszystko zmieni, w tym także przyszłość. Co się wydarzy, gdy przeszłość i przyszłość się połączą? Czy on i Artur zdołają to zmienić, uratować Camelot i siebie?
- I pornografią, ale to już zupełnie świadomie, bo jak mi się twórczość Markiza (tak, TEGO Markiza) napatoczyła, to wiedziałam, na co się decyduję.
- Jedyne co pamiętam z lektury, to doktora znudzonego swoją pracą, kontuzjowanego sportowca i bardzo niekonwencjonalne leczenie akupunkturą. I po spotkaniu z tym tytułem doszłam do wniosku, że pewne rzeczy lepiej pozostawić w sferze niedopowiedzeń, bo przedstawione bardzo szczegółowo są raczej zniechęcające.
- Wychodzi na to, że Merlin jest dobry na wszystko, ale nic nie poradzę na to, że to prawda.
- Dla nieobeznanych z fanfikową terminologią skrót od Plot? What Plot? lub Porno Without Plot. Bo na co komu fabuła potrzebna?
- W romansach wydawanych przez Da Capo bardzo często jeden rozdział poświęcony był na grę wstępną, a drugi na właściwy akt, lub bohaterowie poddawali się namiętności co trzeci - czwarty rozdział.
- Dla tych, którzy nigdy z Bajkami Robotów nie mieli do czynienia uprzejmie donoszę, że brzmiał on awruk.
- To opowiadanie można czytać bez obaw. Nic strasznego się tu nie dzieje.
A ja nadal toleruję slash pisany tylko przez kilka osób. Prawdopodobnie to efekt natykania się na kiepskie slashe do Pottera i ... Narnii :< Te ostatnie budzą we mnie naprawdę duże obrzydzenie.
OdpowiedzUsuńJa przy slashu nadal jest ostrożna, ale przynajmniej zaczęłam go czytać. W pierwszej chwili jak tylko zorientowałam się, co się pod tym terminem kryje, automatycznie wykreśliłam go z listy rzeczy możliwych do czytania.
UsuńSlash do Pottera jestem w stanie zrozumieć, ale do Narnii???
Kaspian i Piotr *ponura*
Usuń