Autor: Bolesław Leśmian, Wiesław Rosocha (ilustracje)
Wydawnictwo: Czytelnik
Rok wydania: 1992
Ilość stron: 248
Pomiędzy kryzysami, kiedy to jedyną literaturą z jaką mam do czynienia jest gazeta, zawsze jest czas intensywnego czytania, kiedy pochłaniam książki w zastraszającym tempie (góra trzy dni na książkę), oraz w ilościach hurtowych. A ponieważ pamięć mimo wszystko ma ograniczoną pojemność, więc czasami by zwolnic miejsce dla nowego tytułu, informacje o tych czytanych kiedyś spychane są do rzadko używanych obszarów. I w ten sposób na długie lata o pewnych książkach zapominam. I jedną z takich zapomnianych książek są Przygody Sindbada Żeglarza.
Nim Sindbad został sławnym podróżnikiem, wraz z wujem Tarabukiem wiódł spokojne życie w Bagdadzie, a w podróże ruszył, wcale nie z powodu żądzy przygód, ale w dużej mierze za przyczyną wuja. Wuj Tarabuk był poetą. W swoim mniemaniu całkiem niezłym, choć boleśnie świadomym niedostatków warsztatu literackiego, natomiast w opinii reszty świata wyjątkowo marnym. Wuj niezmiernie lubił wiersze nad brzegiem morza pisywać i owo morze dnia pewnego, gdy wuj Tarabuk znużony trudami pisania zapadł w słodką drzemkę, wiersze wszystkie pochłonęło. Wujową twórczość na dnie morza odnalazła ryba uczona Diabłem Morskim zwana, i na odwrocie jednego z wierszy list do Sindbada napisała. Kusząc go wizjami krain nieznanych oraz przygód niezwykłych do pierwszej podróży zachęciła. W kolejne Sindbad wybierał się nieco mniej chętnie, ale Diabłu Morskiem, zawsze podstępem zaopatrzywszy żeglarza w feralny i wielce pechowy list udawało się go wysłać.
Nim Sindbad został sławnym podróżnikiem, wraz z wujem Tarabukiem wiódł spokojne życie w Bagdadzie, a w podróże ruszył, wcale nie z powodu żądzy przygód, ale w dużej mierze za przyczyną wuja. Wuj Tarabuk był poetą. W swoim mniemaniu całkiem niezłym, choć boleśnie świadomym niedostatków warsztatu literackiego, natomiast w opinii reszty świata wyjątkowo marnym. Wuj niezmiernie lubił wiersze nad brzegiem morza pisywać i owo morze dnia pewnego, gdy wuj Tarabuk znużony trudami pisania zapadł w słodką drzemkę, wiersze wszystkie pochłonęło. Wujową twórczość na dnie morza odnalazła ryba uczona Diabłem Morskim zwana, i na odwrocie jednego z wierszy list do Sindbada napisała. Kusząc go wizjami krain nieznanych oraz przygód niezwykłych do pierwszej podróży zachęciła. W kolejne Sindbad wybierał się nieco mniej chętnie, ale Diabłu Morskiem, zawsze podstępem zaopatrzywszy żeglarza w feralny i wielce pechowy list udawało się go wysłać.
Przygody Sindbada Żeglarza, nie są ani tłumaczeniem, ani adaptacją klasycznych arabskich opowieści, ale oryginalnym utworem literackim, niemniej jednak częściowo na arabskich opowieściach się opierają. Sindbad Leśmiana podobnie jak ten z arabskich opowieści odbywa siedem podróży, trafiając między innymi do diamentowej doliny, wioski ludożerców, oraz królestwa w którym nie znano siodeł.
Pamięć podpowiada, że na pewno kiedyś z tym tytułem miałam do czynienia i to nawet w dwóch wersjach. W trakcie czytania usłużnie podrzucała sceny z oglądanej w zamierzchłych czasach telewizyjnej adaptacji, na przemian ze wspomnieniami z pierwszej lektury, dodając tym samym towarzystwa płomiennej książnice Serminie, której historia jako jedyna przez długi czas na wspomnienie Sindbada wracała. Na początku drażnił nieco bajkowo-dziecięcy styl opowieści, ale bardzo szybko się do niego przyzwyczaiłam i nic już nie stało na przeszkodzie w delektowaniu się kolejnymi historiami o podróżach Sindbada i zmaganiach wuja Tarabuka z uwiecznieniem swojej twórczości literackiej, którą co rusz złośliwy los obracał w perzynę (a przyznać trzeba, że wuj w tym względzie był bardzo pomysłowy).
Na pewno jeszcze nie raz wrócę do tych opowieści, jak i z chęcią sięgnę po arabski pierwowzór.
0 komentarze:
Prześlij komentarz