20 kwietnia 2013

Misja na Marsa: Rok pierwszy

Jak zwykle miało być zupełnie o czym innym. I miało wyglądać zupełnie inaczej, ale Wielki Grafoman ponownie urwał się ze smyczy, nijak nie dając się opanować, więc wyszło to, co wyszło.

Do pierwszej okrągłej rocznicy, kiedy to Wody Marsa wypłynęły na świat jeszcze trochę czasu zostało, ale już dziś będzie małe podsumowanie tego, co się w odmętach wód marsjańskich wydarzyło. Dlaczego? Ponieważ w wielu sytuacjach przekora to moje drugie imię, a kwiecień jest dla mnie dużo bardziej wyjątkowym miesiącem niż czerwiec, więc…

Śpiewać każdy może,
trochę lepiej, lub trochę gorzej,
ale nie oto chodzi,
jak co komu wychodzi.
Czasami człowiek musi,
inaczej się udusi,
ooo *

Pisać kocham i piszę od zawsze. A dokładniej od momentu, kiedy tylko nauczyłam się budować coś więcej niż tylko zdania proste, co z czasem przerodziło się w namiętne uwielbienie dla zdań wielokrotnie złożonych, zajmujących nierzadko po kilka linijek. Niestety miłość do pisania niewiele wspólnego ma z jakością. Interpunkcja od lat leży i wyje do księżyca, a gramatyka już dawno temu stała się pustym słowem. Chociaż były czasy, kiedy gramatyczno-logiczną analizę zdania robiłam niemal podświadomie i zawiłości języka polskiego miały przede mną niewiele tajemnic. Ale było to tak dawno temu, że nawet najstarsi górale ledwie tamte czasy pamiętają. Jednak zawsze (z różnym skutkiem po prawdzie) staram się pilnować by tekst był w miarę poprawny i raczył na wstępie nie przyprawiać o atak serca.

Lubię piosenki, różne inne dźwięki
szczególnie jak mnie co wzruszy
rzuca mnie się na uszy.
Teraz będę już szczery
wybrałem drogę kariery,
kariery na estradzie,
na pewno sobie poradzę. *

Zakładając blog nie miałam żadnych konkretnych planów odnośnie tego, co ma się na nim znajdować. Po prostu chciałam mieć miejsce gdzie będę mogła pisać o wszystkim, co mnie interesuje, a nie koniecznie pasuje do for, w których aktualnie rezyduję, Bo pisanie to mój sposób na odreagowanie tego, co się wokół mnie dzieje. Rozładowanie złych emocji i danie upustu nadmiernej radości nim zacznie się to odbijać na moim zachowaniu w życiu realnym, a blog, to po prostu kolejny, naturalny etap wynikający rozwoju techniki. Na początku był zeszyt, później komputer, a teraz Internet…

Stoję przy mikrofonie,
niech mnie który przegoni,
różne sceny, brygady,
już nie dadzą mi rady
bo ja się wcale nie chwalę
ja po prostu niestety mam talent. *

Czasami marudzę, że talentu do pisania nie posiadam, ale to nie do końca prawda. Znaczy się normalnego opowiadania, tudzież fanfika to chyba w życiu nie napiszę, bo moja zdolność do układania fabuły ogranicza się maksymalnie do jednej, góra dwóch scen, na których mój niezwykle kreatywny umysł zazwyczaj się zawiesza, wypróbowując najróżniejsze (w tym również te najdurniejsze) warianty, by ostatecznie dojść do wniosku, że wszystko jest do bani. Ale za to bez problemu wychodzi mi radosne i spontaniczne bełkotanie, okraszone dużą ilością wymyślnych metafor, porównań i innych tego typu środków stylistycznych. Dlatego też na forach bez skrępowania, (ino z ostrzeżeniem, żem nie do końca normalna) pieję pieśni pochwalne na temat rzeczy, które mi się podobają. Z krytyką jestem ostrożniejsza. Znaczy się w przypadku innych, bo w stosunku do własnej osoby używam sobie do woli. No przecież sama na siebie, za pisanie prawdy o sobie, się nie obrażę, no bo kto może znać lepiej mój wypaczony umysł niż ja sama. Ale w stosunku do innych... no cóż, krytyka może być niebezpieczna (i nawet ostrzeżenie o chwilowej niepoczytalności autora nic tu nie wskóra), tym bardziej, że bez problemu przyszło by mi napisanie równie zjadliwego, co i zachwyconego tekstu. Więc czasami lepiej jest się ugryźć w swój wirtualny (i ten realny również) jęzor i zastosować się do starego przysłowia mówiącego, że "mowa jest srebrem, a milczenie złotem".

Jak człowiek wierzy w siebie,
to cała reszta to betka,
nie ma takiej rury na świecie,
której nie można odetkać
wejść na estradę i zostać,
cała reszta to rzecz prosta. *

Jestem zaskoczona, tym jak długo ten blog istnieje. I ile w tym czasie zdążyłam napisać, bo Wody Marsa, to moje trzecie podejście do blogowania, ale na pozostałych dwóch blogach razem wziętych nie pojawił się nawet ułamek tego, co tu. Może to dlatego, że w końcu dorosłam, oswoiłam demony i nauczyłam się radzić z psychozami, które co jakiś czas raczą wywracać mój świat. Bo ja zdecydowanie do normalnych nie należę. W moim przypadku świat zawsze stoi na głowie. Albo mówiąc inaczej u mnie stanem normalnym jest sytuacja, gdy ja od wszelkich ogólnie przyjętych norm znajduję się daleko. Najlepiej o lata świetlne. Ale przecież nie może być normalnym ktoś, kogo z urzędu opisano liczbą 13666.

A ja wiem co jest grane,
dlatego tutaj zostanę,
będę śpiewał piosenki
będą klaskać panienki
będą dawać mi kwiaty
będę teraz bogaty... *

Nie mam pojęcia, co będzie dalej, ale jedno wiem na pewno: tak długo jak pisanie będzie sprawiać mi radość, kolejne posty, mniej lub bardziej regularnie będą się tu pojawiać. I na pewno to miejsce na zawsze już będzie szalone i dalekie od wszelkiej normalności. W końcu w tej historii** Doktor też otarł się o szaleństwo, a przecież patron zobowiązuje... 


* Jerzy Stuhr - Śpiewać każdy może
** Dla tych, którzy nie mieli okazji spotkać się jeszcze z Doktorem: mowa o odcinku The Waters of Mars który, obok pierwszego wejścia Daleków na scenę w nowych seriach (The Dalek) jest moim ukochanym odcinkiem, i od którego wzięła się nazwa tego miejsca.
Udostępnij:

6 komentarzy:

  1. Wszystkiego najlepszego raz jeszcze :D!

    OdpowiedzUsuń
  2. Gratuluję prawie pierwszej rocznicy prowadzenia bloga.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję :) Nie spodziewałam się, że tym razem udam mi się prowadzić go dłużej niż miesiąc. I że ktokolwiek będzie chciał moje wypociny czytać.

      Usuń
  3. Spóźnione, ale ja też gratuluję, i życzę Ci dalszych sukcesów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuje, ale gdzie tam spóźnione. To ja się po prostu z podsumowaniem wyrwałam do przodu.

      Usuń