Mimo wielu pozytywnych opinii, jakie się na temat świątecznego odcinka pojawiły, niestety ja go na listę swoich ulubionych raczej nigdy nie wpiszę, mimo że doceniam zamknięcie dotychczasowych wątków w naprawdę genialny i fantastyczny sposób. A dlaczego?
Bo było za dużo grzybów w tym barszczu, i większość pojawiających się smaczków i nawiązań do poprzednich serii była dla mnie niczym łzawe pożegnanie Dziesiątego z dawnymi towarzyszami. Bo Clara była tak doskonała i urocza, że z miejsca trafiła na listę postaci „do odstrzału”. Jej niezachwiana wiara w Doktora, jego decyzje i niemalże automatyczne pogodzenie się z całą sytuacją uczyniły z niej postać wyjątkowo irytującą. I nieco nierealną. Bo brakło w tym wszystkim czasu, by na spokojnie całą historię opowiedzieć. Wszystko działo się za szybko, i nim się człowiek zorientował, co się dzieje, Doktor znalazł się już u schyłku jego życia.
Jedyne, co z tego odcinka chcę zapamiętać to scenę regeneracji. Tą w TARDIS. Zdjęcie muszki, spotkanie z Amelią, tą małą i tą dorosłą. To było genialne i miało niesamowity urok, którego niestety zabrakło całej reszcie odcinka. Ale umarł król, niech żyje król! Może następnym razem będzie lepiej, bo przecież, mimo wszystko Steven Moffat to naprawdę genialny scenarzysta.
W sumie Clarze jakaś wada by się przydała, fakt. Masz jakieś pomysły? :)
OdpowiedzUsuńNiestety nie mam, ale mam nadzieję, że w nowym sezonie będzie nieco lepiej.
Usuń