19 lipca 2013

My Boyfriend Merlin, Priya Ardis

Tytuł: My Boyfriend Merlin
Seria: My Merlin
Autor: Priya Ardis
Wydawnictwo: Ink Lion Books / Priya Ardis
Rok wydania: 2011
Ilość stron: 310

Merlin BBC przypomniał mi, że obok opowieści o dzielnym banicie, który okradał bogatych i wspomagał biednych, równie wielką sympatią od zawsze darzyłam historie związane z królem Arturem i rycerzami Okrągłego Stołu. Dlatego też na fali uwielbienia dla serialu, nawrotu miłości do legend arturiańskich i zachłyśnięcia się promocjami na ebooki na amazonie niewiele myśląc postanowiłam kupić trylogię My Merlin. I trwałam tak w zachwycie i podziwie dla własnego zakupowego geniuszu, do momentu rozpoczęcia lektury. Bo kiedy zaczęłam czytać doszłam do wniosku, że arturiańskiej wersji Zmierzchu, w której wampiry zastąpili czarodzieje to ja nie zniosę. Ale jak mówi mądrość ludowa, nie powinno oceniać się książki po okładce, tudzież po pierwszym rozdziale, bo prawda ukryta głębiej może nas nieźle zaskoczyć… 

Ryan DuLac, a właściwie to Arriane Morganne Brittany DuLac, zwyczajnej uczennicy jednej z bostońskich szkół trafiło się żyć w ciekawych czasach. I na dodatek stać się jedną z osób tworzących historię. Pewnego pięknego dnia światem wstrząsa (i to bardzo dosłownie) wiadomość, o lądowaniu na środku Trafalgar Square skały z wbitym w nią mieczem. Dla każdego wychowanego w obrębie kultury europejskiej skojarzenia są jednoznaczne – oto Excalibur, legendarny miecz nie mniej legendarnego króla Artura. A skoro pojawił się Excalibur, to na pewno po świecie krąży gdzieś następca Artura, więc do skały momentalnie ustawia się kolejka chętnych, gotowych zmierzyć się z legendą. Ale tak naprawdę tylko nieliczna grupa jest godna przystąpienia do próby. I tak (nie)szczęśliwie się składa, że właśnie Ryan należy do Wybranych. I dzięki temu jej życie wywraca się zupełnie do góry nogami, bo po miecz równie chętnie, poza ludźmi i czarodziejami gotowe są sięgnąć gargulce – magiczne istoty, o niezbyt szlachetnych zamiarach, pragnące za wszelką cenę wyeliminować konkurencję.

Początki były trudne. Pierwszy rozdział czytało mi się równie łatwo jak pierwsze w życiu czytanki w szkole podstawowej. Z mozołem pokonywałam kolejne zdania, a treść, jaka się z nich wyłaniała wcale nie napawała optymizmem. Po niezbyt dobrych doświadczeniach ze wspomnianym już Zmierzchem i przedawkowaniu swego czasu seriali serwowanych przez Disney Channel, wizja kolejnej historii dziejącej się w amerykańskiej szkole średniej, nie napawała optymizmem. Ale wakacje mają to do siebie, że człowiek chce odpocząć, również w sferze czytelniczej, więc mimo wszystko do książki wróciłam. I pozostałe osiemnaście rozdziałów przeczytałam w czasie zdecydowanie krótszym, niż potrzebowałam na zmęczenie pierwszego.

Historia, mimo przewidywalnego zakończenia (naprawdę nie trzeba być geniuszem, by zgadnąć w czyje ręce wpadnie Excalibur) po drodze oferuje wystarczająco dużo zaskakujących wydarzeń by nie dało się narzekać na nudę. Jak w kalejdoskopie przyjaciele zamieniają się we wrogów, wrogowie w przyjaciół, tak że ciężko stwierdzić, komu ostatecznie można zaufać. Sprawy nie ułatwia fakt, że legendy, jak to legendy zawierają tylko część prawdy, a dwóch naocznych światków ówczesnych wydarzeń – Merlin i jego brat Vane są niezbyt skłonni do opowiadania o przeszłości. Poza tym wydają się darzyć się iście braterskimi uczuciami i tylko czekać na okazję by raz na zawsze usunąć przeciwnika ze sceny (głównie Merlin, tak mocno kocha brata, że atakuje go prawie przy każdej nadarzającej się okazji), na co niewątpliwy wpływ mają wydarzenia z przeszłości. A żeby wszystko skomplikować jeszcze bardziej, dla obu braci Ryan staje się kimś więcej niż tylko kolejnym Kandydatem do sięgnięcia po miecz. I dzięki temu książkę czytało się naprawdę z przyjemnością, mimo że po lekturze Zmierzchu uparcie twierdziłam, że zdecydowanie za stara jestem na literaturę młodzieżową. Nie bez znaczenia pozostaje również fakt, że książka jest w języku angielskim, dzięki czemu umknęło mi zapewne wiele mankamentów, na które bez wątpienia zwróciłabym uwagę gdybym miała do czynienia z tekstem po polsku. A tak, w sytuacji, kiedy zrozumienie treści zawartej na każdej kolejnej stronie, jest równoznaczne pokonaniu kolejnego metra przybliżającego do mety w biegu maratońskim, na takie szczegóły jak nudne opisy, lub nie do końca logiczne zachowania bohaterów przestaje się zwracać uwagę.

Mimo początkowych narzekań, w końcowym rozrachunku, jednak jestem zadowolona z nabycia tego tytułu i naprawdę z przyjemnością sięgnę po kolejny tom, chociaż podobnie jak w przypadku Excalibura, nie mam wątpliwości, kogo ostatecznie wybierze Ryan. Ale przecież nie zawsze najważniejszy jest skarb, czasami sama wyprawa mająca na celu jego odnalezienie może być dużo bardziej fascynująca.
Udostępnij:

0 komentarze:

Prześlij komentarz