3 marca 2013

Weihnacht / Boże Narodzenie, Karol May

Tytuł polski: Boże Narodzenie
Tytuł oryginalny: Weihnacht
Autor: Karol May
Wydawnictwo: Małopolska Oficyna Wydawnicza Krak-Buch
Rok wydania: 1993 (prawdopodobnie)
Ilość stron: 384

Proszę pana, ja jestem umysł ścisły. Mnie się podobają melodie, które już raz słyszałem. Po prostu. No... To... Poprzez... No reminiscencję. No jakże może podobać mi się piosenka, którą pierwszy raz słyszę.
Rejs 

Czytać kocham, ale czasami zdarzają się kryzysy, kiedy jedyną literaturą z jaką mam do czynienia jest gazeta, lub podręcznik. I w trakcie takiego, kolejnego kryzysu czytelniczego, biorąc pod uwagę, że ja również jestem umysłem ścisłym, postanowiłam pójść za światłym stwierdzeniem inżyniera Mamonia i zabrać się za coś, co już znam.

Święta Bożego Narodzenia. Od nich zaczyna się cała historia i na nich się kończy. Pierwsze święta mają miejsce w małym europejskim miasteczku, kiedy przecinają się drogi Safony i Carpia, dwójki uczniów spędzających ferie na beztroskich wędrówkach po górach, oraz Elizy Wagner, kobiety, która wraz z synem i umierającym ojcem zmuszona jest uciekać z kraju. Drugie, mają miejsce w zaśnieżonych górach Dzikiego Zachodu, w czasach kiedy Safona i Carpio dawno już dorośli. Przy czym pierwszy zamienił się w Old Shatterhanda, a drugi był jeszcze bardziej roztargniony niż w młodości. A pomiędzy tymi świętami… jest zuchwała kradzież, widmo wojny między Szoszonami i Upsarokami, której zapobiec może tylko Old Shatterhand i Winnetou, oraz wyprawa po złoto.

Powrót do książek z dzieciństwa zawsze wiąże się z ryzykiem, że czytana po latach historia może zostać obdarta z całej magii i uroku, jaki miała kiedyś. Przedstawiony świat może irytować swoją schematycznością i umownością, a sposób narracji wydać się dziecinny. Dlatego też, pewnych książek nie ruszam, bo nie chcę by wspomnienia wspaniałych chwil, jakie razem kiedyś spędziliśmy, zostały zniszczone. Do takich książek należały powieści Karola Maya, które od lat omijałam je szerokim łukiem. Ale jak to w moim przypadku bywa w dniu, w którym nasza biblioteka została zasilona książkami z innej, likwidowanej, a ja wygrzebałam wśród nich tytuły, których w dzieciństwie nie dane było mi przeczytać, rozsądek postanowił wyjechać na wakacje. A ja z radością przytargałam do domu większość tego, co miało nazwisko May na okładce.

Obawy, że po latach książka nie będzie mi się podobać prysnęły po kilku pierwszych stronach. Roztargnienie Carpia i jego konsekwencje podczas górskich wędrówek, popisy strzeleckie i próby ukrycia swojej tożsamości przez Old Shatterhanda w Weston bawią nadal tak samo. Czarno-biały świat, w którym zło zostaje przykładnie ukarane, a dobro nagrodzone, z bohaterami tak szlachetnymi, jakby zostali stworzeni z kryształu górskiego, a nie ulepieni z prochu ziemi, mimo wszystko nie irytuje. Chyba, dlatego że nadal gdzieś głęboko we mnie, jest coś z dziecka, które kocha takie proste historie z jasno określonymi bohaterami. Jedyne, co po latach zmieniło się w odbiorze tej książki, to moje spojrzenie na relację między Old Shatterhandem i Winnetou. Zmaltretowany nawałem slashowych fanfików umysł, co jakiś czas próbował podsuwać sugestie, że to, co ich łączy, zdecydowanie wykracza poza ramy (nie)zwykłej przyjaźni. Ale na pewno, w żaden sposób nie przeszkodzi mi to w ponownym odkrywaniu reszty twórczości Karola Maya.


Udostępnij:

2 komentarze:

  1. Też kiedyś namiętnie czytałam książki Karola Maya. Najbardziej podobały mi się te z cyklu arabskiego.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cykl arabski również bardzo lubię, ale nigdy nie dane mi było przeczytać go w całości. Mam nadzieję że teraz uda mi się to nadrobić.

      Usuń