21 lutego 2013

The Confessions of Dorian Gray

Tytuł: The Confessions of Dorian Gray
Liczba odcinków: 5 + odcinek świąteczny
Reżyseria: Scott Handcock
Wydawnictwo: Big Finish
Rok wydania: 2012

Teoretycznie audiobooki, to produkt zdecydowanie nie dla mnie. Niestety pożyteczna w niektórych sytuacjach umiejętność automatycznego przełączania uwagi podczas słuchania wszelkiego rodzaju przemówień i wystąpień, jest przekleństwem w przypadku audiobooków. Przeprowadzone testy wykazały, że nawet podczas trailera potrafię zgubić wątek, więc o wysłuchaniu kilkunastu godzin nagrania nie ma mowy.
Zdarzają mi się również okresowe napady fangirlizmu, kiedy to rozsądek wyjeżdża na wakacje, a ja robię mnóstwo głupich rzeczy. Ale skoro nie wszystko złoto, co się świeci, więc i nie wszystkie z pozoru głupie decyzje okazują się takimi w ostateczności.

I w takich okolicznościach przyrody, na fali uwielbienia dla Alexandra Vlahosa nastąpiło moje spotkanie z Dorianem Grayem. A właściwie, z dość nietypową „adaptacją” jednego z klasyków literatury, która po ostatnim odcinku zostawiła mnie z jednym tylko pragnieniem: Więcej, chcę więcej!

The Confessions of Dorian Gray, to sześcioodcinkowa seria, bazująca na powieści „Portret Doriana Graya”. Ale zamiast kolejnej wersji klasycznej historii dostajemy opowieść, w której Dorian jest kimś więcej niż tylko postacią literacką. Nieśmiertelny i wiecznie młody przemierza świat po dziś dzień, a w kolejnych odcinkach opowiada o przełomowych, wyjątkowych wydarzeniach z jego życia.

Początkowe obawy, że zasnę zniknęły zaraz po włączeniu pierwszego odcinka. Produkcje Big Finish to raczej słuchowiska z pełną obsadą aktorską i efektami dźwiękowymi, niźli do typowe audiobooki czytane przez jednego aktora (chociaż i takie również pojawiają się w ich ofercie). Jako osoba, do której zazwyczaj silniej przemawiają obrazy aniżeli dźwięk, słuchając kolejnych odcinków nie miałam wrażenia, że czegokolwiek mi brakuje. „Tło” dźwiękowe, jest tak sugestywne, że pozwala wyobraźni bez problemu przenieść się do podrzędnego paryskiego hoteliku, szalonej dyskoteki z lat 80-tych, bądź kolonialnej posiadłości w Singapurze.

Drugą rzeczą, jaka mnie zachwyciła była gra aktorów. Oglądając jakikolwiek film lub serial w głównej mierze moja uwaga skupia się na emocjach przekazywaniach za pomocą mimiki i gestów. Głos jest gdzieś tam, na drugim planie, dość często przysłonięty przez lektora (tak, ja z tych, którzy lubią lektorów). Dopiero słuchanie The Confessions of Dorian Gray uświadomiło mi jak ważnym narzędziem w pracy aktora jest głos i co dobry aktor potrafi przy jego pomocy osiągnąć. Strach, gniew, radość i wiele innych emocji, aktorzy bez problemu są wstanie „pokazać” za pomocą samego tylko głosu.

Przez to, nie jestem w stanie sięgnąć po żadną filmową adaptację powieści, bo dla mnie Dorian Gray ma twarz Alexandra Vlahosa, mimo że ten użyczył mu tylko swojego głosu. Nawet podczas czytania książki wyobraźnia nie przyjmowała do wiadomości, że powieściowy Dorian jest blondynem.

Ale za to odkryłam Oscara Wilde.


Udostępnij:

0 komentarze:

Prześlij komentarz