31 października 2013

Jeszcze dzień, najwyżej dwa...

Ja nie śpiewam, ja piszę, ale efekt jest mniej więcej ten sam (źródło).


2013.20.29 Wtorek

Pisać, pisać mi się chce, ale znowu nie mam o czym, bo przecież nic sensownego w moim życiu się nie dzieje. Czas przecieka mi przez palce a ja tkwię w miejscu i nawet nie próbuję z tym walczyć. Marazm, jaki dobrowolnie narzuciłam sobie w najważniejszej sprawie zaczyna powoli rozchodzić się na resztę mojego życia. Ale w tym jednym, konkretnym przypadku to jest potrzebne, bo inaczej zwariuję od nadmiaru myślenia, a i tak w niczym to nie pomoże. Co najwyżej zaszkodzi. Więc jestem rozsądna i staram się trzymać w ryzach, chociaż czasami mam wrażenie, że może jednak nie powinnam poluzować wewnętrzny gorset i pozwolić sobie na histerię.

Ale z drugiej strony, czy ja tak potrafię? Przecież jestem cholerną, popieprzoną optymistką, według której szklanka zawsze jest w jakiejś części pełna, nawet, jeśli na dnie ostała się jedna jedyna kropla. I wmawiam sobie, że następnym razem będzie lepiej. Następnym razem się uda, a teraz nie wolno się poddać, więc szukam nowego wyzwania, które skutecznie zajmie moje myśli. Lub jakiegoś fałszywego świata, do którego będę mogła uciec i bohaterów z problemami, przy których będę mogła zapomnieć o swoich własnych. Tak jak w czasach Archiwum X, lub Merlina. Ale to już dawno zamknięte historie, a Doktor tak naprawdę nigdy się do tego celu nie nadawał. Owszem, na swój sposób mnie fascynuje i bawi, ale paradoksalnie za dużo w nim możliwości, bym znalazła niszę dla siebie. Jestem jak osioł, który nie może się zdecydować czy woli owies, czy może siano, dlatego też świat Doktora, nigdy nie będzie moim światem. Zawsze będę oglądać go z boku. Tak samo jak światy Marvela.


2013.10.30 Środa

Pisać, pisać mi się chce, ale nie potrafię. Z jednej strony piszę lepiej. Ładniej, sensowniej, ale za to zniknęła gdzieś umiejętność radosnego lania wody, przy którym nie zastanawiam się nad każdym napisanym słowem i nie poprawiam po raz tysięczny tego samego zdania. I to mnie męczy, i to mi przeszkadza. Nawet bardzo, ale inaczej już nie potrafię.

Za to chcę uciec. Znowu. Właściwie to nie powinno mnie to dziwić, bo przecież to nie pierwszy raz mam ochotę, spalić za sobą wszystkie mosty i uciec gdziekolwiek, byle jak najdalej stąd. Ale nie potrafię. Nie jestem gotowa na to, by wyrzucić wszystko, co osiągnęłam do tej pory i zacząć od nowa. Jeszcze nie dziś, jeszcze nie teraz.

Teraz… teraz muszę znaleźć dno, od którego będę mogła się odbić, bo tak naprawdę ucieczka nic nie da. Przecież kiedyś już tak zrobiłam. Uciekłam, zaczęłam wszystko od nowa i… wróciłam w te same miejsca. I znów zaczęłam popełniać te same błędy. Więc teraz spadam, lecę w dół i mam nadzieję, że kiedy znajdę moje dno, nie roztrzaskam się o nie przy upadku. I jak zaklęcie powtarzam sobie, że jeszcze dzień, najwyżej dwa, wszystko się odmieni…
Udostępnij:

0 komentarze:

Prześlij komentarz