5 grudnia 2015

***


I czasami ta rzeka rozpaczy jest na tyle duża, że nic nie jest w stanie jej powstrzymać, i jedyną rzeczą, która jest nas w stanie uratować przed utonięciem w tej rzece, jest pozwolić wystąpić jej z brzegów zalewając wszystko inne dookoła. Więc robię to teraz...

Jeśli niewiele z tego posta zrozumiecie, to się nie przejmujcie. To po prostu próba poradzenia sobie z bólem, który jest tak wielki, że jedynym sposobem na ukojenie, jest wykrzyczenie go całemu światu.


Tak więc trwają wiara, nadzieja, miłość - te trzy:
z nich zaś największa jest miłość. 
1 Kor 1-13

 

Prolog: Nadzieja

Do tej pory zastanawiam się czy to był pierwszy raz. A może tylko mi się wydawało i zwykłe zaburzenie cyklu potraktowałam, jako coś wyjątkowego i zapowiedź, że nie będziemy sami? Na to pytanie już nigdy nie dostanę jednoznacznej odpowiedzi, ale na pewno to był ten przełomowy moment, w którym postanowiłam pójść do lekarza.

To nie tak, że wcześniej nie chodziłam do lekarza. Chodziłam, jak każda kobieta, ale tym razem wybrałam innego. I to był dobry wybór, bo po niecałym pół roku wiedziałam gdzie leży problem i trafiłam do specjalisty, który był w stanie go rozwiązać. A przynajmniej zwiększyć szanse na spełnienie marzeń.

I tak przyszła Nadzieja, że kiedyś, obrazek, który dostaliśmy jako ślubny prezent, będzie obrazem naszej rodziny.

Rozdział pierwszy: Wiara

Pierwszy raz miał miejsce po dwóch latach. Dwóch latach intensywnych wizyt u lekarzy i w szpitalu, kilogramach zjedzonych leków i straconych złudzeniach, że może tym razem się udało. Szczęście przyszło w momencie, kiedy przestałam oczekiwać czegokolwiek i działałam tylko i wyłącznie na zasadzie przyzwyczajenia i odruchów. Ale razem z radością i szczęściem przyszły sny, przyniosząc ze sobą lęk i niepokój.

Wiecie ja nie jestem z tych co wierzą we wróżby i tym podobne brednie. Znaczy się nie twierdzę, że to nie istnieje i że nie ma osób, które w jakiś sposób potrafią zobaczyć, to co dla innych jest niedostępne, ale nie jestem osobą, która problemy życiowe próbuje rozwiązać przy pomocy wróżki, tarota, lub jasnowidza. To zdecydowanie nie moja bajka.

Ale czasami śnię. Nie tylko takie odjechane fandomowe sny, o których nie raz tu pisałam. Czasami pojawiają się sny, które bardzo mocno dotyczą mnie i mojej przyszłości, a co najgorsze przebudzeniu towarzyszy uczucie, że to nie był taki zwykł sen, ale to co w nim widziałam w jakiś sposób jest prawdą. A tym razem sny pytały, czy nie za wcześnie za radość, co zrobię, gdy wszystko skończy się, nim naprawdę zdąży się rozpocząć? I dlatego postanowiłam o nich zapomnieć. Zepchnąć w najdalsze zakamarki umysłu uznając, je za uosobienie obaw, jakie zazwyczaj w takich sytuacjach towarzyszą kobiecie.

I tak przez miesiąc byłam najszczęśliwszym człowiekiem pod słońcem. A raczej byliśmy. Ja i mój Książę. A zanim zdążyliśmy uwierzyć, że nasze marzenie się spełniło, wszystko się skończyło. Serce naszego szczęścia z nieznanych przyczyn przestało bić.

I wtedy przyszedł Hiob, przynosząc kartę członkowską w ekskluzywnym klubie „jedna na trzy”. A wraz z Hiobem przyszła również Wiara, że wszystko kiedyś się ułoży, że to nie koniec naszej drogi, ale dopiero jej początek. 

I tak zaczęliśmy odbudowywać nasz świat.

Rozdział drugi: Miłość

Drugi raz przyszedł półtora roku później, kiedy posklejaliśmy nasz świat z kawałków, pokonaliśmy wszystkie demony i znów zaczęliśmy cieszyć się życiem. Tak samo jak za pierwszym razem okupiony ogromną ilością leków, bez których mam raczej marne szanse i ogromnym zmęczeniem, związanym z ciągłymi wizytami u lekarza i w szpitalu. Ale tym razem radości od samego początku towarzyszył lęk, czy aby przypadkiem nie skończy się tak samo jak poprzednio. 

Więc byliśmy ostrożni w naszej radości, tym bardziej, że po drodze pojawiły się komplikacje, sugerujące, że koniec jest już bliski. Ale daliśmy im radę. Ja, mój Książę i nasze szczęście. I kiedy wydawało się, że najgorsze mamy już za sobą, nieoczekiwanie przyszedł czas rozstania. A świat po raz drugi rozpadł się na drobne kawałki, stawiając nas na skraju rozpaczy.

I wtedy pojawiła się Miłość. Właściwie to zawsze była przy nas, cierpliwie czekając z boku. I zaczęła powoli składać nasz świat, mówiąc, że chociaż nie dane nam było przytulić naszego Adasia, to jednak przez kilkanaście wspaniałych tygodni był z nami. Nasz skarb i nasza radość. I o tym mamy pamiętać.

Rozdział trzeci: ...

ciąg dalszy nastąpi...
Udostępnij:

2 komentarze:

  1. Czasami warto wykrzyczeć z siebie ból przez twórczość. Wykrzycz to z siebie. W końcu ten ból minie i znowu wszystko będzie dobrze. Ty jesteś dzielna, ty sobie poradzisz.

    OdpowiedzUsuń
  2. Stary jestem mówiłem już to
    Dużo miłości i wszystko się ułoży
    Jestem stary?

    OdpowiedzUsuń