1 stycznia 2020

Siedem...

...sezonów, siedem wyjątkowych odcinków Archiwum X. Z dedykacją dla Oscara Readmore, który kilka miesięcy temu na forum Polskiej Bazy Opowiadań i Fanfiction, gdy marudziłam, że nie mam o czym pisać podrzucił mi listę propozycji*. A pierwszą z nich było napisanie o ulubionych odcinkach Archiwum X.

Archiwum X to spory kawał mojego życia i przez długi czas stanowiło jego absolutne centrum (pisałam o tym kiedyś w Folie à deuX). W szczytowym okresie swojej fascynacji serialem potrafiłam nie tylko bezbłędnie dopasować dowolny kadr do konkretnego odcinka, ale również wskazać sezon, jak i streścić dokładnie całą fabułę. I na mojej liście ulubionych znajdowała się mniej więcej połowa ze 160 obejrzanych odcinków.

Z upływem lat, pewne rzeczy pokrył kurz czasu a niektóre tytuły stały się tylko nic nieznaczącymi słowami i nawet wsparcie pamięci opisem z x-philowej wiki niewiele w ich przypadku pomaga. Ale nadal lista ulubionych odcinków jest absurdalnie długa i cieżko mi z niej wybrać te "naj-". Pisać o absolutnie genialnych komediach, czy może o tych, które potrafią fanowi rozbić serce w kawałki? A może o tych których lepiej nie oglądać przed snem, bo jak się ma bogatą wyobraźnię, to po seansie, nocną porą droga do łazienki jest jak wędrówka przez tunel strachu? Czy jednak skupić się na tych naj, naj z całego serialu bez względu na gatunek? Stojąc przed takimi dylematami postanowiłam pisać nie tyle o ulubionych odcinkach, co o odcinakach wyjątkowych, które z różnych przyczyn zapadły mi w pamięć na tyle głeboko, że kiedy pomyślę o konkretnym sezonie Archiwum X, one jako pierwsze pojawiają się w mojej głowie. Można powiedzieć, że to swego rodzaju kamienie milowe znaczące moją podróż przez świat X Files. Po jednym na każdy obejrzany sezon.

Pierwszy sezon jest wyjątkowy. Po trosze, dlatego że jest pierwszy i że od niego zaczęła się moja wieloletnia przygoda pod znakiem X, ale również dlatego, że ma całkiem sporo dobrych historii z dreszczykiem. Chociażby takich jak klaustrofobiczne Ice, straszące technologią Ghost in the Machine, lub przyrodą Darkness Falls, ale na ich tle w mojej pamięci zawsze wybija się Squeeze i Eugene Tooms – człowiek, który potrafił przecisnąć się przez przysłowiową dziurkę od klucza. Doskonale pamiętam ów ciepły wiosenny wieczór, kiedy zasiadłam do obejrzenia kolejnego odcinka nowego wówczas serialu. Odcinka, który wówczas był tak straszny, że oglądałam go z pilotem w ręku, by móc wyłączyć ów podbijający pod sufit napięcie dźwięk. I w sumie do tej pory Doug Hutchison (Tooms) w towarzystwie muzyki Marka Snowa potrafi nieźle mnie nastraszyć.

Sezon drugi w mojej pamięci to głównie emocjonujące odcinki budujące kosmiczną mitologię (Duane Barry / Ascension, One Breath, Anasazi), ale gdy myślę o tym sezonie zawsze jako pierwszy wyskakuje Host. Niewyróżniająca się niczym szczególnym, z ograniczoną obecnością Scully, co wymusiła niespodziewana ciąża Anderson opowieść o Flukemanie – zmutowanym pasożycie grasującym w kanałach. Niczym szczególnym poza samym mutantem. Do dnia dzisiejszego, kiedy tylko pomyślę o tym odcinku w mojej głowie pojawia się ostatnia scena sprzed napisów końcowych – głęboko pod ziemią, tuż pod powierzchnią wody Flukeman odmładza się, otwiera oczy i bierze długi, chrapliwy oddech, a ja, chociaż jestem dużą dziewczynką i nie boję się ciemności, to po tym odcinku zawsze wolę mieć zapalone światła w całym domu.

Sezon trzeci to mieszanka dobrych odcinków mitologicznych (np. The Blessing Way / Paper Clip), budzących emocje zamkniętych historii (Oubliette, Grotesque), oraz co będzie standardem w kolejnych sezonach, spora doza komedii (War of the Coprophages, Syzygy, José Chung's From Outer Space). I właśnie takim, lekko humorystyczny odcinkiem jest Clyde Bruckman's Final Repose.
Ktoś morduje wróżki, więc policja prosi o pomoc znanego jasnowidza. Ale prawdziwy dar przewidywanie przyszłości, a dokładniej przyszłej śmierci ma Clyde Bruckman, sprzedawca polis na życie, który owym darem zachwycony nie jest. W przeciwieństwie do zafascynowanego nim Muldera. Ów komediowy rys Archiwum X zawdzięcza Darinowi Morganowi i chyba spokojnie mogę powiedzieć, że to mój ulubiony x-philowy scenarzysta. Uwielbiam wszystkie napisane przez niego odcinki, które miałam okazję widzieć, właśnie za dystans do serialu i specyficzny humor. Clyde Bruckman's Final Repose w pierwszej wersji miał być utrzymany w dotychczasowej mrocznej konwencji, ale ostatecznie Darin Morgan rozjaśnił nieco serialowe mroki dodając trochę humoru, co sprawiło, że to jeden z najlepszych odcinków trzeciego sezonu.

Przez pierwsze trzy sezony w x-philowym tyglu w różnych proporcjach mieszała się groza z fantastyką przyprawiana czasami szczyptą humoru. Od czwartego sezonu do tego kociołka scenarzyści hojną ręką dorzucili wątki psychologiczne. I dzięki temu dostaliśmy takie odcinki jak The Field Where I Died, Paper Hearts, czy łamiące serca Memento Mori i Gethsemane, ale zawsze, gdy mylę o tym sezonie na pierwszy plan wysuwa się Home. Home, jak na Archiwum X jest wyjątkowo brutalne, krwawe i makabryczne. I jak twierdzi Wikipedia jedynm przed emisją, którego pojawiła się plansza ostrzegająca o zawartej w nim przemocy. Home straszy wyglądem Peacocków (wygląd braci Peacock jest totalnym zaprzeczeniem ich nazwiska), tym co czai się w mroku (nocy, lub archaicznego domu Peacocków) a najbardziej sceną do której oprawę stanowi piosenka „Wonderful! Wonderful!” w wykonaniu Johnny’ego Mathisa.

Sezon piąty, to początek najlepszych czasów serialu. Relacja między Mulderem a Scully dawno wykroczyła poza zwykłe „tylko razem pracujemy” (Redux/Redux II), a humor z przyprawy stał się integralną częścią serialu, co zaowocowało takim eksperymentem jak The Post-Modern Prometheus. Jednak ów wyjątkowy (pod wieloma względami) odcinek w moim rankingu musi ustąpić podium Bad Blood, czyli x-philowej opowieści o wampirach. Historię poznajemy w opowieści agentów, którzy przed wylądowaniem na dywaniku u Skinnera próbują ustalić jedną wersję wydarzeń, co jak się okazuje wcale nie jest łatwe, bo każde z nich, ową feralną noc (i wcześniejszy dzień), kiedy Mulder zabił domniemanego wampira zapamiętało zupełnie inaczej.

Gdybym miała powiedzieć, który sezon Archiwum X jest moim ulubionym bez zastanowienia wskazałaby sezon szósty. To w nim znajduje się największa ilość odcinków, które lubię (Agua Mala, Monday, Arcadia, The Unnatural), kocham (Triangle, How The Ghosts Stole Christmas, The Rain King) i wielbię za dystans, jaki cała ekipa ma do serialu (Dreamland/Dreamland II). Ale do listy odcinków wyjątkowych załapało się z pozoru zupełnie zwyczajne Filed Trip. Dlaczego? Kiedy moja wielka i szalona miłość do X Files już nieco przygasła miałam okazję obejrzeć Field Trip w trakcie którejś powtórkowej emisji w TV i wówczas, wolna od całego bagażu emocjonalnego, jaki towarzyszył mi przy wcześniejszym oglądaniu serialu doceniłam fabularną konstrukcje odcinka. Bo w tej historii rzeczywistość miesza się z iluzją, a my nie mamy pewności czy to, co oglądamy dzieje się naprawdę, czy jest tylko wytworem umysłu bohaterów spowodowane działaniem agresywnego, halucynogennego grzyba.

Sezon siódmy to ostatni etap mojej przygody z Archiwum X i zaraz po szóstym drugi z najbardziej ulubionych. Chociażby za zamykające kosmiczny wątek The Sixth Extinction / The Sixth Extinction II: Amor Fati, kończące historię siostry Muldera Sein und Zeit / Closure, napisane i wyreżyserowane przez Duchovnego Hollywood A.D. lub stylizowany na dokument o pracy policji X-Cops. Jednak najmocniej z tym sezonem zawsze kojarzy mi się Requiem odcinek, który wraca do pierwszej sprawy, jaką zajmowali się agenci i którego do dnia dzisiejszego nie widziałam. Dla mnie Archiwum X zawsze było opowieścią o Mulderze i Scully i nie wyobrażałam sobie braku któregokolwiek z nich. A od ósmego sezonu Muldera miało nie być, emisja tegoż sezonu w TV nadal była niepewna, a spoilery z dwóch pierwszych odcinków znalezione w Internecie powodowały wręcz fizyczny ból. W takich warunkach jedynym rozsądnym wyjściem było zastosowanie się do starej ludowej mądrości mówiącej, że „czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal”, więc w dniu emisji nagrałam ów odcinek na kasetę z myślą, że kiedyś obejrzę. I może kiedyś to zrobię…


* Pełna lista wygląda tak: 

1. lista ulubionych odcinków X-Files,
2. napisz coś o amigurumi - co w tym lubisz, co cię wkurza, no i z czytm to się je,
3. coś na kształt post V, o anime, które powinny dostać live action
4. pochwal się co ostatnio czytasz, oglądasz 

 
Punkt czwarty być może stanie się stałym elementem bloga, jeśli tylko znajdę w sobie wystarczająca dużo motywacji by pisać regularnie. Punkt trzeci raczej nie zostanie zrealizowany, bo anime nie oglądam od dekady, ale na pocieszenie macie zestawienie Vampirci o którym wspomina Oskar. Punkt drugi na pewno się kiedyś pojawi, jak tylko się zdecyduję, czy chcę o tym piać tu, czy na osobnym blogu.
Udostępnij:

2 komentarze:

  1. Też mam problem z tworzeniem wszelakich rankingów, bo porównywanie (zwłaszcza, gdy jest sporo materiału) i punktowanie, co wyżej, co lepsze, dlaczego leszpe to masakryczna robota. Wtedy wyłączam zdrowy rozsądek i za dużo nie myślę o kolejności.
    X-Files to serial kultowy, posiadający najelpszą muzyczkę w serialowej historii. Co mi się podoba, co uwzględniłaś w liście, ale i spoglądając na poszczególne linki to różnorodność formy.
    Mam wrażenie, że kilka z tych odcinków kojarzę, przynajmniej coś mi się majaczy przy twoich opisach - The Host, Home.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Home przez wielu jest uznawane za jeden z najlepszych odcinków w całym serialu. I trudno się z tym nie zgodzić.

      Pod względem różnorodności, to Archiwum X jest wyjątkowe. Żaden inny serial nie jest tak różnorodny i nie skacze pomiędzy gatunkami. I między innymi za to ten serial uwielbiam.

      Usuń