17 listopada 2012

Bo jesteś ty...

Bo jesteś Ty
Znów przy mnie budzisz się
Bo jesteś Ty
I wciąż czuję, że...
Bo jesteś Ty
Cóż więcej mógłbym chcieć?
Bo jesteś tu
I proszę zostań już 
 

2005.03.20 Niedziela Palmowa

Dzień dziś zaczął się fantastycznie. Na początku były różne odmiany kaca w zależności od pochłoniętej wczorajszego dnia dawki C2H5OH. W moim przypadku skończyło się to na dwóch drinkach (czytaj: wódka z pepsi w dużej szklance). Efekt był taki, że kiedy większość gości ewakuowała się już do domów, ja znalazłam sobie zaciszne miejsce na spoczynek i najspokojniej w świecie zasnęłam. Kiedy mama robiła porządki, wróciłam do rzeczywistości na tyle aby móc zawędrować do własnego łóżka.

To już druga taka sytuacja, kiedy po niewielkiej ilości C2H5OH w pewnym momencie gdzieś zasypiam (poprzednim razem stało się to na rodzinnej imprezie mającej uczcić mój tytuł mgr, wtedy znalazłam miejsce z dobrym widokiem na całość i padłam w objęcia poduszki). Chyba następnym razem trzeba będzie zwiększyć dawkę. Przynajmniej wtedy nie mam problemów z wstaniem rano, nie tak jak dzisiaj.

A wracając do dnia dzisiejszego. Później rodzinka prawie w komplecie stawiła się w kościele, aby poświęcić zgodnie z tradycją palmę, która w tym roku nie wyglądała jednak najlepiej (kilka gałązek bukszpanu i bazi kupionych przez mamę na targu). Ale z drugiej strony gdyby nie to, nie byłoby dziś żadnej palmy. Odpowiedzialny za jej zdobycie, wczorajszy solenizant raczej nie był dziś w stanie wyruszyć na poszukiwanie niezbędnych składników (z bukszpanem nie było by problemów, ponieważ rośnie w ogródku).

Po kościele szybko do domu, ekspresowy obiadek i wysłanie najmłodszego dziecka w drogę prowadzącą do zdobywania wiedzy (czyli do Torunia). Pomiędzy obiadem a pozbyciem się siostry, okazało się, że ktoś bardzo polubił znajdujące się w zacisznym kącie podwórza beczki z ropą (P.S. kilka dni później okazał się że nie tylko to, ale również kilka innych sprzętów). Tak bardzo, że nie mogąc się z nimi rozstać postanowił zabrać ze sobą zawartość jednej z nich. To zdarzenie wywołał całą lawinę pytań typu: kto? jak? kiedy?. Jak zwykle w takiej sytuacji był to temat nr. 1 dzisiejszego dnia. Ale dla mnie to nie było dziś najgorsze. Większym przerażeniem napełniła mnie całkiem niespodziewana wizyta „miłości mojego życia”, nie jakiego Mr. M.

„To” stało się kiedy oddawałam się mojej ulubionej rozrywce, czyli graniu w Heroes of  Might and Magic III. Nagle do pokoju wpadł tata i powiedział:
–    „ Mr. M.” przyszedł.
–    Aaaaaaaaaaaaaaa – wrzasnęło w głębi mojego jestestwa. Po czym... wyłączyłam monitor, głośniki i udałam się do kuchni, gdzie zebrane było całe  towarzystwo (kochana rodzinka + ciotka, która wpadła z wizytą), wiedząc że opór na nic się nie zda i w ten czy inny sposób zostanę „zachęcona” do przyłączenia się. Zanim dotarłam do kuchni (ok. 2 m drogi) miałam czas zastanowić się w jakim celu „ Mr. M.” się dziś zjawił. Czy może ma jakąś imprezę i potrzebuje „osoby towarzyszącej”? Tylko nie to!!!

Szybkie spojrzenie na pokój upewniło mnie że nie będziemy siedzieć w romantycznej atmosferze „tylko we dwoje”. Pokój po imprezie nadal wyglądał jak pobojowisko, a wykończenie wystroju stanowiło łóżko, na którym pościel była rozrzucona w „twórczym nieładzie”.

Spotkanie wyglądało tak jak zwykle. Mr. M. bardzo szybko włączył się do rozmowy, a ja starałam się ukryć ziewanie i ogólną chęć ucieczki. Tematy rozmowy były jak zwykle bardzo fascynujące:
* dopłaty unijne dla rolników
* ceny skupu żywca w ostatnim tygodniu
* płyta gnojowa
* inne związane z rolnictwem (i dodajmy, że tylko takie)
Jako pierwsza wykruszyła się babcia, kolejną osobą która opuściła towarzystwo była ciotka, a na końcu rodzice tłumacząc się obowiązkiem nakarmienia całego zwierzyńca. Tak więc zostaliśmy sami (powiew grozy). Na szczęście tym razem nie musiałam wysłuchiwać o tym jak fajnie było w Drawsku Pomorskim (w czasach gdy Mr. M. był w wojsku), bo by mnie chyba szlag na miejscu trafił.

Rozmowa zeszła na temat mojej pracy, jeśli to w ogóle można było nazwać rozmową. Ja namiętnie oglądam w telewizji kolejny odcinek Lokatorów, a później pszczółki Mai, od czasu do czasu wtrącając cos do monologu Mr. M.

Tak gdzieś w połowie dobranocki Mr. M. postanowił wrócić do domu. Może zauważył brak zainteresowania konwersacją z mojej strony?

Przez cały czas oczekiwałam w napięciu zaproszenia na  jakąś imprezę, co (Dzięki Ci Panie) nie nastąpiło. Za to padły inne słowa:
-    Chyba  się nie gniewasz że przyszedłem („ależ nie, jestem ‘wniebowzięta’, i mam ochotę nawiać na biegun”). Tak dawno już nie byłem.
Po tych słowach w moim umyśle zapaliło się ostrzegawcze światełko: czyżby znowu chciał wpadać z częstszymi wizytami tak jak kiedyś? Bo jeśli tak to tym razem wytłumaczę mu łopatologicznie że się na to nie zgadzam. Zrozumcie, ja naprawdę lubię tego faceta, ale tylko wtedy gdy znajduje się co najmniej 10 km ode mnie. Kiedy ten warunek nie jest spełniony włącza się mój najbardziej „przyjazny” dla otoczenia tryb i zaczynam warczeć na wszystkich dokoła.

Na szczęście więcej niespodzianek tego dnia już nie było. I tak oto minęła niedziela.



A pięć lat i jeden miesiąc później:
A na pierwszy taniec wybraliśmy "Bo jesteś Ty" Krzysztofa Krawczyka.

Bo trochę czasu mi zajęło zrozumienie, że tak naprawdę Mr. M. jest moim Księciem z Bajki.
Udostępnij:

1 komentarz: