25 sierpnia 2014

Goodbye my love

Moja cierpliwość do szalonych pomysłów scenarzystów rozmiarami przypomina Wielki Mur Chiński. Zdaje się ciągnąć bez końca i prawdopodobnie dałoby się zobaczyć ją z kosmosu. Dzięki temu, w przypadku ulubionego serialu zawsze jestem w stanie przełknąć dziury fabularne i marnowanie potencjału, za które scenarzystę (lub scenarzystów) należałoby wytarzać w smole i pierzu. Ale tak jak Wielki Mur Chiński moja cierpliwość ma swój początek i koniec. I kiedy dotrze się do jej kresu, żadna siła nie jest w stanie mnie przy serialu zatrzymać.

Nie przepadam również za zmianami. Zbyt duża rewolucja w serialu zawsze dla mnie będzie powodem do psioczenia, na czym świat stoi i ogólnego kręcenia nosem. Co prawda z oporami, ale zazwyczaj po jakimś czasie, jestem w stanie się do owych zmian przyzwyczaić, zaakceptować, a nierzadko nawet je polubić i zawiesić zrzędzenie na kołku. Chociaż czasami zdarza się, że nijak to nie wychodzi. I wtedy również jedynym wyjściem jest rozstanie się z serialem, nim zostanie przekroczona cienka linia dzieląca miłość od nienawiści.

I dlatego tym razem nie skorzystałam z zaproszenia i nie wsiadłam do niebliskiej budki podróżującej przez czas i przestrzeń.


Goodbye my love, goodbye
goodbye and au revoir
As long as you remember me
I'll never be too far *

Teoretycznie ten sezon powinien być dla mnie idealny. W końcu jest Doktor, którego powinnam pokochać od pierwszego spotkania, mimo początkowego psioczenia ostatecznie obejrzałam dotychczasowe trzy sezony powstałe pod kierownictwem Stevena Moffata, a siódmy nawet zdobył moje serce. Ale wygląda na to, że dotarłam do granic mojej cierpliwości i nawet Peter Capaldi nie jest w stanie przekonać mnie do zmiany zdania.

Kroplą, która przelała „czarę goryczy”, był nieszczęsny dinozaur, a dzieła dopełniła zmieniona (znowu!) czołówka, niezmienny „fabularny chaos” i wiktoriańskie trio. Naprawdę mam dość odcinków przeładowanych akcją, wysokobudżetowymi efektami specjalnymi, smaczkami nawiązującymi do poprzednich serii i wielce dowcipnymi, ale nic niewnoszącymi scenami. Bo kiedy odsunie się to wszystko na bok, okazuje się, że fabuła jest dziurawa jak tarcza strzelnicza.

I dlatego ósmego sezonu w najbliższym czasie oglądać nie zamierzam, tym bardziej, że na podorędziu mam kilka seriali, w których, mimo wpadek, wszystko ma ręce i nogi na właściwym miejscu i nie próbuje przesłonić się fabularnych dziur przy użyciu wodotrysków.

Goodbye my love, goodbye
I always will be true
So hold me in your dreams
Till I come back to you *

To, że nie będę oglądać obecnej serii, nie oznacza mojego rozstania z serialem. Whoniversum jest niezwykle rozległe, a moja przygoda, tak naprawdę dopiero się zaczęła. Nadal czekają na mnie słuchowiska z moim ukochanym Ósmym, książki z Dziewiątym i Dziesiątym, jak i klasyczne historie z Siódmym, mające ten specyficzny rodzaj efektów specjalnych, jaki kocham najbardziej. Poza tym od jakiegoś czasu chodzi za mną chęć ponownego obejrzenia Nowego Who od początku, by znowu radować oczy Dziewiątym, który jako pierwszy podbił moje serce, zdecydować wreszcie, czy lubię Dziesiątego, czy tylko zachwyca mnie David Tennat w tej roli, oraz by wreszcie ułożyć puzzle, jakimi jest zakręcona do granic możliwości historia Jedenastego.

A obecny Doktor? Być może któregoś dnia znudzi mi się zabawa w whoviańskiego archeologa i znowu wrócę do oglądania nowych serii na bieżąco, ale na razie mówię pas. 


* Demis Russos - Goodbye my love
Udostępnij:

5 komentarzy:

  1. No proszę... Ale w sumie nie dziwię się. Ja już miałam problem z przebrnięciem przez odcinki z Jedenastym - przeładowane, pokręcone, efekciarskie i nie wiadomo o czym.
    Dobrze wiedzieć, że nie warto czekać na nowe tylko lepiej zająć się starymi. jednak starsze produkcje mają swój urok i kiczowate efekty nadrabiają świetnym scenariuszem, a nie na odwrót :D
    Mam nadzieję, że Daleków zbytnio nowa seria nie skrzywdziła? :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dalekowie mają pojawić się dopiero w drugim odcinku, więc jeszcze nie waidomo co z nimi zrobią w tej serii.

      Być może warto na tą serię czekać, bo ja swoją decyzję podjęłam po przeczytaniu kilku recenzji (w grunice rzeczy pozytywnych) i całych 15 minutach odcinka jakie byłam w stanie wytrzymać, więc moja opinia nie jest do końca wiarygodna.

      Z Jedenastym równiez miałam problem i nadal nie do końca ogarniam wszystko co się w jego historii wydarzyło, więc na razie wolę zająć się nim, aniżeli pakować w kolejną pokręconą historię.

      Usuń
    2. Powiem Ci tak... Z ciekawości (i z żądzy hejtu) ściągnęłam i obejrzałam ten odcinek. Po 15 minutach chciałam wyłączyć, ale zmusiłam się by obejrzeć całość i w sumie to jest niezły materiał na hejt.
      Oprócz tego co pisałaś w poście to od siebie mogę dodać co jeszcze było na nie...
      1. W ramach politycznej poprawności Jenny i Vastra co pięć minut musiały przypominać wszystkim (nawet sobie samym) że są małżeństwem, bo w końcu w czasie gdy Jenny poszła zrobić herbatę to mogła przecież zapomnieć, że Vastra to jej żona.
      2. Clara pobiła rekord w byciu "płytką idiotką", bo przez cały odcinek musiała podkreślać swoje potworne rozczarowanie tym, że Doktor jest taki stary i siwy, a fe! Ona chce młodego i pięknego i już! A jak nie to strzeli focha z przytupem!
      3. Sama historia była drętwa i jakaś taka odgrzewana. W ogóle miałam wrażenie, że fabuła w tym odcinku została zepchnięta na dalszy plan jako niepotrzebny element.
      4. Strasznie dużo było zapchajdziur pełnych mądrości z rzyci w postaci poważnych rozmów między Clarą i Vastrą, na dodatek wszystkie na jedno kopyto - Clara ma focha, bo Doktor jest stary, Vastra wygłasza mądry monolog, a Clara z kolei strzela focha, że Vasatra ją ocenia... Wrrr...
      Oby Daleków tak nie skrzywdzili. Szkoda że Capaldi miał taki słaby start.

      Ale były też pewne pozytywy.
      Momentami ten ziemniaczany lokaj miał fajne teksty, które mnie nieźle rozwaliły. No i kiedy Doktor się wreszcie ogarnął po regeneracji - czyli po połowie odcinka to był naprawdę bardzo fajny. Trochę kojarzył mi się z tym pierwszym i miło odróżniał się od poprzednich Doktorów. Bardziej taki poważny, spokojny i w końcu widać było po nim, że żył już bardzo długo. Zwłaszcza mi się podobał po koszmarnie infantylnym Jedenastym.

      Usuń
    3. Czyli inaczej mówiąc cały Moffat, u którego pewne rzeczy są równie subtelnie jak ciosy Cordella Walkera.

      Właśnie przez nowe wcielenie Doktora tak zupełnie tego sezonu nie skreślam, tylko chyba poczekam do jego końca i urządzę sobie hurtowe oglądanie całości. Być może wtedy będzie mi łatwiej przełknąć wszelkie zapchajdziury.

      Usuń
    4. Najprościej mówiąc było męcząco :) Jak tam z Moffatem jest to nie wiem, bo zazwyczaj nie zwracam uwagi na to czyj jest odcinek. Ale fakt subtelnością aż łamie nos :D

      Nowe wcielenie jest bardzo dobre. Sama pewnie też będę oglądać co ciekawsze odcinki z nim. Na razie ciągnie mnie do starej serii, zwłaszcza po tym jak obejrzałam odcinki "Timelash" z bodajże szóstym Doktorem i mało nie zeszłam na serce ;)

      Usuń