Czytanie Winnetou idzie dobrze. A nawet rzekłabym,
że bardzo dobrze. Do tego stopnia, że mi się prawie dziki zachód
przyśnił. A właściwe to mnie o drugiej w nocy jakieś zawodzenie obudziło, które
mój jakże przytomny umysł, jako rzężenie konającego psa zidentyfikował. Mojego
psa (20 - 30 cm wzrostu, długości może ze dwa razy tyle, a żywej wagi nieco
więcej niźli u kota), więc jako troskliwa właścicielka, pognałam czym prędzej
biedne zwierzę ratować, by wyparowawszy w samej tylko bieliźnie na podwórze
przekonać się, że domniemany konający zaanektował budę kompana (dużo większa i
wygodniejsza niż jego własna) i smacznie sobie śpi. Co prawda, gdy zobaczył
szefostwo na podwórku, spanie się skończyło i zaczęło się ujadanie, by
udowodnić, że czuwa i ma wszystko pod kontrolą. Natomiast tajemnicze zawodzenie
brutalnie ze snu wyrwany małżonek zidentyfikował, jako nocne kotów rozmowy.
Strach się bać, co może być dalej, bo dopiero na 77 stronie jestem, a tu jeszcze ponad 500 bogatych w przygody czeka.
0 komentarze:
Prześlij komentarz