12 lipca 2012

I think you need a doctor...

Ja kocham mieć obiekt uwielbienia. Wróć, ja MUSZĘ mieć obiekt uwielbienia. Od najwcześniejszych czasów, jak tylko zostałam świadomym widzem telewizji, zawsze miałam jakiegoś bohatera o którym mogłam śnić i marzyć, chociaż kilka ostatnich lat, to czasy wybitnej posuchy. Niestety związek z przystojnym agentem Mulderem był dość ciężki i lizanie ran po rozstaniu zajęło mi trochę czasu. Ale zjawił się ktoś, kto powoli i niepostrzeżenie przekonał mnie że warto ponownie zaangażować się w coś większego. Z oporami co prawda, ale wsiadłam do jego niebieskiej budki i... zaczęła się jazda

Tym kimś był niejaki Doktor, ostatni z Władców Czasu, bohater brytyjskiego serialu Doctor Who. Żeby było zabawniej miłością do Doktora, zaraziłam się na forum bollywood.pl gdzie w wątku serialowym często i gęsto dyskutowano o kolejnych odcinkach i sezonach. Jak się przez miesiąc czyta się tylko o jednym, to z czystej ciekawości człowiek gotów jest sprawdzić czym tak się wszyscy zachwycają.

Moja przygoda tak jak większości obecnych widzów zaczęła się od nowych serii powstałych po roku 2005 i spotkania z jego dziewiątym wcieleniem. Bo Doctor Who, jak przystało na opowieść o Władcy Czasu ma bogatą przeszłość. Jest to jeden z najdłużej trwających seriali S-F. Pierwszy sezon powstał w roku 1963, a do roku 1989 nakręcono ich w sumie 26, po czym nastąpiła długa przerwa. Doktor wrócił na chwilę w 1996 w filmie i nastąpiła kolejna przerwa trwająca aż do roku 2005, kiedy to Doktor, na stałe wrócił na antenę BBC. Mimo tak bogatej przeszłości znajomość starych serii nie jest niezbędna, by odnaleźć się w doktorowych przygodach, chociaż znawcy i fani pierwszych serii znajdą mnóstwo nawiązań do przeszłości.

Władcy Czasu to potężna i najbardziej zaawansowaną technicznie rasa we Wszechświecie, która ma jeszcze jedną ciekawą cechę - jej przedstawiciele znaleźli sposób na uniknięcie śmierci. Co prawda nie zawsze i ograniczoną ilość razy, ale to już zawsze coś. Kiedy kostucha zaczyna pukać do drzwi Władcy Czasu, może on zregenerować się, wymienić każdą komórkę swego ciała, a co za tym idzie zmienić swoją postać i jednocześnie pozostać nadal sobą. Takie założenie pozwala bez większych problemów zmienić aktora grającego główną postać. I z tego powodu, jak pisałam wcześniej moje pierwsze spotkanie było z dziewiątym wcieleniem Doktora.

Christopher Eccleston - Dziewiąty Doktor

Do dnia dzisiejszego boleję, że Christopher Eccleston wystąpił tylko w jednym sezonie, bo stworzył naprawdę fantastyczną postać ostatniego Władcy Czasu, a odcinek w którym musiałam się z nim pożegnać prawie złamał mi serce.

 David Tennant - Dziesiąty Doktor

Do kolejnego wcielenia przyzwyczajałam się długo. Właściwie to większość drugiego sezonu spędziłam na porównywaniu Dziewiątego i Dziesiątego Doktora i kręceniu nosem, że nowy jest zupełnie inny niż jego poprzednik. Ale mając trzy pełne sezony i osiem odcinków specjalnych do dyspozycji, w końcu polubiłam Davida Tennata jako Doktora, do tego stopnia że rozstanie z nim przypłaciłam prawie tygodniową depresją i niemożnością oglądania Doktora przez dłuższy czas, bo każdy odcinek przypominał mi to co się wydarzyło w The End of Time.

 Matt Smith - Jedenasty Doktor

Piaty sezon zaczęłam oglądać właściwie tylko po to, by w jakiś sposób zapomnieć o rozstaniu z Dziesiątym. Matt Smith miał ciężkie zadanie, tym bardziej że w piątym sezonie oprócz pojawienia się kolejnego Doktora w serialu nastąpiło kilka innych poważnych zmian, przez które ciężko było mi zaakceptować nowe wcielenie. Ale jak z poprzednikami było w końcu Jedenastego polubiłam i już dziś się boję co będzie, gdy Matt zrezygnuje z roli. Ale póki co nie mam się czym martwić, bo na jesieni startuje kolejny sezon z szalonym Jedenastym.

I to było by wszystko. Tak słowem wstępu, bo na pewno o Doktorze i mojej doktoromanii będę pisać często. Może uda mi się kogoś zarazić?


Udostępnij:

7 komentarzy:

  1. Ja obejrzałam serię tylko z 9 Doktorem i myślę, że na tym sezonie pozostanę. Na razie. A sięgnęłam tylko dlatego, że uwielbiałam Ecclestona w pierwszej serii Heroes. :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W Heroes powiadasz? W takim razie muszę obejrzeć :D
      Ja czasami żałuję, że kolejne sezony obejrzałam, bo Doctor Who to naprawdę rozbudowane uniwersum z całym mnóstwem gadżetów, które kuszą, a ja jestem człowiekiem o słabej woli.

      Usuń
  2. Ja obejrzałam całego Dziewiątego, pierwsze odcinki Dziesiątego i film o Ósmym. Ale i tak jestem bez pamięci zakochana w Dziewiątym.

    Co do samego posta... Masz świetny styl pisania takich mini recenzji, aż chce się sięgnąć po obiekt, który opisujesz. Nie myślałaś o napisaniu jakichś dłuższych recenzji? Pewnie wyszłyby Ci równie dobrze.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak do tej pory, to jedyne co pisałam to pseudo recenzje na serialowych forach. Za nic dłuższego i trochę bardziej na poważnie się jeszcze nie brałam, ale może warto spróbować.

      Usuń
  3. Zaczęło się na forum Bollywood? Eeeej, to jednak całkiem oryginalnie! 90% ludzi, których ja znam, zaczęło to cudo ciurkiem za dwoma innymi odcinkami, kiedy leżało choro w łóżkach i było im całkiem obojętne co leci :q
    Heh, Dziewiąty... Dziwnie było jak odchodził - byłam załamana, ale już siebie znałam i byłam pewna, że za miesiąc czy dwa nie będę sobie w stanie przypomnieć, co takiego w nim było... Ale... na szczęście przypominam sobie, kiedy oglądam XD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Uwielbienia tak, ale znajomość zaczęła się dużo wcześniej podczas emisji na TVP, tylko że wtedy jakoś nie zapałałam do Doktora wielką miłością. Do tego potrzebne mi było drugie podejście.
      A Dziewiątego zawsze będę uwielbiać, bo w końcu to mój pierwszy Doktor.

      Usuń