30 marca 2013

Nihil novi sub sole

Na początku to miał być najnormalniejszy w świecie post z kategorii tych lekko głupawych o życiu fana. Ale w trakcie pisania nagle wszystko wymknęło się spod kontroli i zaczęło żyć własnym życiem nijak nie dając się spacyfikować. W takiej sytuacji nie pozostało mi nic innego, jak tylko liczyć na wyrozumiałość czytających. 

Historia o tym jak przy pomocy Astroni Doktor ocalił świat, Merlin przeżył spotkanie z Wielkim Grafomanem, a ja „dzielnie” broniłam się przed harlequinową gorączką, czyli nic nowego pod słońcem.

No one's got to take me alive!
The time has come to make things right! *

Jak było widać po ostatnich postach z kryzysu postanowiłam wyleźć za wszelką cenę. Miały mi w tym skutecznie pomóc Harlequiny, ale jak to czasami bywa, lekarstwo okazało się być gorsze od choroby. Z Harelquinami i innymi tego typu książkami miałam już do czynienia w przeszłości, więc się jakoś szczególnie skutków ubocznych ich czytania nie obawiałam. Co najwyżej mogła mi się pogłębić niechęć do erotyki w literaturze, ale zapomniałam o jednej bardzo istotnej rzeczy. Jak w przypadku każdej obsesji włączył mi się tryb „trenera pokemon”, więc z szaleńczym błyskiem w oku, nucąc pod nosem „Harlequin! Czy już wszystkie masz?” urządziłam polowanie na rzeczone książki allegro, bo doszłam do wniosku, że to, co mam w domu w żadnym względzie mi nie wystarczy. Na szczęście dzięki kochanemu panu listonoszowi, książkowa przesyłka miast trafić pod adres zakładu pracy, wylądowała w domu, prosto w rękach Pana i Władcy (kurierzy pod tym względem są bezpieczniejsi, zawsze dostarczają paczki pod wskazany adres). Pan i Władca w żaden sposób nie skomentował moich zakupów, ale dość wymownym spojrzeniem obrzucił sterty książek piętrzące się we wszelkich możliwych zakątkach domu i stwierdził, że w obecnych okolicznościach przyrody czytnik e-booków jest chyba niezbędnym sprzętem w naszym domu.

You and I must fight for our rights!
You and I must fight to survive! *

O ile napad zakupoholizmu został zdławiony już w zarodku, to zdecydowanie trudniej było opanować Wielkiego Grafomana, na którego wiosenno-zimowy kryzys miał katastrofalny wpływ. O ile zazwyczaj Grafoman świadom swoich niedostatków w zakresie warsztatu literackiego zadowalał się komentowaniem opowiadań innych i uprawianiem radosnej twórczości blogowej, to tym razem w obliczu niedoboru bohaterów do kochania, oraz merlinowch opowiadań w języku ojczystym postanowił stworzyć coś samodzielnie.
Merlin uprzejmie zgodził się na przeczytanie scenariusza planowanej historii. Po skończonej lekturze, z niezwykłą delikatnością, z jaką zazwyczaj podchodzi się do wyjątkowo niebezpiecznych i nieobliczalnych osobników zapytał:
- Widziałaś się może ostatnio z doktorem?
- Jak mogłam się z Nim widzieć, skoro wraca pod koniec marca! – do wiosennego powrotu Jedenastego wówczas został jeszcze dobry tydzień. Jak widać Artur czasami miał rację w ocenie zdolności umysłowych swojego sługi.
- Nie o TEGO doktora mi chodziło… – urwał szukając odpowiednich słów. Ale nim zdołał dokończyć do dyskusji włączył się Artur, który przez ramię poczytywał, trzymane przez Merlina notatki.
- Jakiegoś dobrego psychiatrę miał na myśli – wyjaśnił usłużnie. – Chociaż w tym przypadku, to może neurochirurg był by lepszy – stwierdził zerkając na zakończenie planowanej historii.
Widząc żądzę mordu w moich oczach, król uprzejmie, acz wyjątkowo złośliwe raczył mi przypomnieć, że i tak już jest martwy. A Merlin nieśmiertelny. I jest czarodziejem, więc raczej nic im nie zrobię. Ale zanim udało mi się przejść do praktycznego sprawdzenia tej tezy, rozległ się pewien bardzo charakterystyczny dźwięk i na scenę wkroczył kolejny gracz.

Jak można się było domyślić graczem, który się pojawił był Doktor. TEN Doktor. Znaczy się, jako pierwsza pojawiła się TARDIS, a dopiero z niej wyłonił się Doktor, ale wbrew przewidywaniom zamiast Jedenastego był to zadowolony z siebie Ósmy. Zaskoczenie było na tyle duże, że zanim ochłonęłam Merlin wraz z Arturem zdążyli profilaktycznie się ulotnić, zostawiając karteczkę, że wrócą jak mi się poprawi. To znaczy wtedy, gdy planowana historia będzie miała ręce i nogi na właściwych miejscach, albo jak znajdzie się ktoś, kto Grafomana opanuje i mu niedorzeczne pomysły z głowy wybije.
Natomiast Doktor wyglądał na przygotowanego na spotkanie z wariatem w amoku, ponieważ tylko szerzej otworzył drzwi TARDIS i wyciągnął coś na kształt transparentu, na którym widniały trzy słowa:
ASTRONI TDU PBF
co znaczyło ni mniej ni więcej jak: „Astroni wrzuciła kolejny rozdział Tego dziwnego uczucia na forum Polskiej Bazy Fanfiction”. Komunikat był wystarczająco prosty i zrozumiały nawet dla Grafomana w fazie głębokiego zaćmienia umysłowego i prawie przyniósł zamierzony efekt. Prawie, ponieważ Grafoman po przyswojeniu treści wiadomości wydał z siebie dziki pisk szalonego fangirla i w te pędy ruszył w stronę TARDIS, by malowniczo rozsmarować się na jej drzwiach. Jak widać potrzeba pisania była tak silna, że padło już na ośrodek wzroku i nawet gdyby TARDIS posiadała wejście w rozmiarze wrót od stodoły niewiele by to pomogło. Ale miało to też swoje dobre strony, ponieważ oznaczało, że jak tylko Grafoman dojdzie do siebie, to cała jego uwaga skupi się na komentowaniu kolejnego rozdziału i pisanie własnego opowiadania na czas nieokreślony zejdzie na drugi plan.
I w ten sposób świat został ocalony przed moją grafomańską twórczością. A przynajmniej tak mi się wydaje…

* Muse - Knights of Cydonia
Udostępnij:

4 komentarze:

  1. A propo czytnika ebookow - ja w zeszlym tygodniu kupilam tablet i mam tam program do czytania ebookow... Wszystkie mangi swiata przeczytam !!!!!! Nie, ale serio, tyle dobrych tytulow juz przeczytalam, ze jestem w szoku jakie perelki mnie omijaja, bo nikt o nich glosno nie mowi

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja potrzebuję czytnika głównie ze względu na fanfiki, bo znalazłam całą masę świetnie napisanych opowiadań, ale ponieważ komputer i telewizor są ze sobą połączone, więc wieczorem zawsze jest problem co ma być w użyciu. Ale za jakiś tydzień powinno być już po kłopocie :D

      Usuń
  2. Preity, prawie udusiłaś mnie ze śmiechu Xp
    Nie no, no koment. Oto blog, na którym nawet Moffat nie ma takiego autorytetu jak ja.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo niestety, ale w ostatnich seriach nie stworzył niczego równie dobrego. A TDU któregoś dnia doczeka się porządnego posta, ale to jak na spokojnie przeczytam jeszcze raz całość.

      Usuń