28 grudnia 2014

Przepraszam, czy tu biją, czyli ukochanych filmów część II

Jednym z elementów, jaki skutecznie jest w stanie zachęcić mnie do obejrzenia filmu, jest odpowiednia ilość widowiskowych bijatyk i rozwalania przynajmniej połowy miasta. Odpowiednia, czyli nie za dużo, bo nawet najwspanialsze bijatyki nie obronią filmu, jeśli nie będą dodatkiem do interesującej fabuły. I dziś będzie o takich filmach, które oprócz dobrej historii, oferują całkiem porządne mordobicia i rozwalanki.

  • Dawno temu w Chinach (1991)
    Film widziałam wielokrotnie, ale nawet na torturach i pod groźbą kary śmierci nie zdradziłabym jego fabuły, bo zwyczajnie jej nie pamiętam. Tak działa na mnie Jet Li okładający swoich przeciwników, a trzeba przyznać, że robi to naprawdę widowiskowo.
  • Uniwersalny żołnierz (1992)
    Sam Jean-Claude Van Damme jest wystarczającym powodem, aby filmem się zainteresować (Preity kocha jak Van Damme się bije, i widziała większość jego filmów), a jak na ekranie pojawia się jeszcze Dolph Lundgren to film staje się pozycją obowiązkową i nawet średnio sensowna fabuła nie przeszkadza, bo mówiąc szczerze nie dla fabuły ten film oglądam
  • Piąty element (1997)
    Gary Oldman, Bruce Willis i rozwałka w kosmicznym kurorcie, okraszona sporą dawką dobrej muzyki i humoru. Czyli jest wszystko, co jest niezbędne by ściągnąć mnie przed telewizor za każdym razem, kiedy film znajdę w programie.
  • Zgadnij, kim jestem? (1998), Agent z przypadku (2001)
    Jakie Chan jest jednym z aktorów, w przypadku których obejrzę (prawie) każdą produkcję, i tak naprawdę jego filmami spokojnie mogłabym zapełnić całą listę, ale ograniczę się do dwóch tytułów. W obu Jackie musi szukać swojej tożsamości i mierzyć się z całą gromadą mniej lub bardziej przyjaźnie do niego nastawionych przeciwników, co czyni z właściwym sobie wdziękiem i humorem.
  • Matrix (1999)
    Miłość od pierwszego wejrzenia, a właściwie od pierwszego zwiastuna zobaczonego w telewizji, która po obejrzeniu filmu w kinie przemieniła się w dzikie uwielbienie trwające do dnia dzisiejszego. Ale jakżeby mogło być inaczej skoro są w nim takie sceny i boski Keanu (może i nie jest wybitnym aktorem, ale Preity i tak bardzo go lubi). Pozostałych części Matrixa moja miłość nie obejmuje, bo w kolejnych częściach równowaga między stroną wizualną i fabularną została zachwiana. 
  • Aniołki Charliego (2000)
    O serialu wiem tylko tyle, że takowy kiedyś był i cieszył się spora popularnością, ale wersję filmową uwielbiam, za humor, potraktowanie całości nie do końca na serio, oraz fantastyczne role Aniołków.
  • Hero (2002)
    Bo sceny walki mają taką choreografię, że mi szczęka opada do ziemi za każdym razem, kiedy je oglądam (i co z tego, że bez lin się nie obyło, efekt końcowy się liczy), bo film jest fantastyczny od strony wizualnej (ta gra kolorów, te ujęcia), bo jako całość jest to fantastyczna opowieść. A, i Jet Li tu gra.
  • Athadu (2005), Athidhi (2007)
    Na koniec moja wisienka na torcie, rodem z Indii. Bollywood jest fajne, ale pierwsze spotkanie z kinem południa Indii całkowicie skradło mi serce, tak samo jak Mahesh z wdziękiem przerabiający swoich przeciwników na sieczkę. A na dodatek pierwszy film oferuje całkiem niezłą zagadkę kryminalną, a drugi najwspanialszą rolę psychopaty, jaką miałam okazję widzieć.
Udostępnij:

1 komentarz:

  1. Kurde, ostatnio, gdy oglądałem "Piąty element" zacząłem się zastanawiać czy znam bardziej epicki film sci-fi pod względem humoru, akcji, obsady, świata, ale nie wpadłem na nic co mogłoby się z nim równać. Zdecydowany mistrz.

    OdpowiedzUsuń