19 stycznia 2013

Kluski z makiem i rodzynkami…

…czyli historia o tym jak lekarstwo okazało się być gorsze od choroby, a Astroni uratowała Doktora przed zapomnieniem. A wszystkiemu jak zwykle winien był Merlin.


Pożegnanie z Camelotem bolało, więc by jak najprędzej o tym bólu zapomnieć, po pomoc udałam się do doktora. Ale nie tego od niebieskiej budki i ganiania po wszechświecie, tylko do doktora Prema Sharmy, który wraz z szacowną małżonką w roku pańskim 1963 wylądował na pięknej walijskiej wsi.  
The Indian Doctor okazał się być idealnym serialem na poprawę humoru. Sięgnęłam po niego tylko ze względu na jedno nazwisko – Alexander Vlahos. Pewnie gdyby nie klipy i gify z tumbrla z tańczącym i śpiewającym Alexem, długo jeszcze bym zastanawiała się czy naprawdę muszę ten serial obejrzeć. A tak Ciekawość zaserwowała Rozsądkowi narkozę przy użyciu maczugi połączoną z przymusowym pobytem w odosobnieniu do momentu, w którym amazon potwierdził wysłanie paczki zawierającej serial. Bo to na tyle mało popularny staroć, że nijak inaczej obejrzeć się go nie da, jak tylko poprzez oficjalne źródła dystrybucji. Ale warto było, mimo że Alexa tam jak na lekarstwo. Ale była fajna historia, ciekawi bohaterowie i papa Pond Williams jako główny czarny charakter.
Nie ważne ile, ale ważne że był (źródło).

Po rozstaniu z doktorem (i ustaleniu, że drugiego sezonu jeszcze na dvd nie ma) zaczęło się nerwowe czekanie na Privates. Ale jak w końcu szeregowcy przemaszerowali, to się okazało, że zostawili po sobie spustoszenia nie mniejsze niż król Artur i jego świta. A na początku nic nie zapowiadało, że historia ośmiu poborowych, sierżanta, dwóch kaprali i kapitana, będzie miała taką siłę rażenia. Ale był Vlahos – tym razem nieśpiewający, ale ganiający w mundurze (a okazyjnie i bez niego), naprawdę dobra fabuła i wybuchowe zakończenie, po którym jedna połowa widzów zastanawiała się, czemu ten serial nie trafił na antenę w prime time, a druga jak „zachęcić” BBC do zrobienia kolejnego sezonu. A ja w tym czasie przy dźwiękach Paint it Black zaczęłam odliczać dni do premiery DVD. Chociaż tym razem Rozsądek profilaktycznie sam się zamknął w bezpiecznym miejscu, nie czekając jak go Ciekawość, która połączyła siły z Obsesją na Punkcie Pewnego Walijczyka dostanie w swoje ręce. I w ten sposób Privates zostało zamówione jeszcze przed premierą w TV. A z braku sprzeciwu Obsesja zażyczyła sobie jeszcze horror z rzeczonym Walijczykiem, którego pewnie i tak nikt nie obejrzy, bo miłośników tego gatunku w okolicy brak.
BBC nie raczy promować popołudniowych seriali, ale od czego są fani.

Father Brown, który objął niszę po szeregowcach, zaatakował znienacka przy użyciu tytułowych klusek z makiem i rodzynkami. A było to tak: pierwej, nim zostało popełnione planowe morderstwo (przy użyciu młotka, nie klusek) prawie padłam z wrażenia słysząc o rzeczonych kluskach. Na wszystko byłam przygotowana, ale nie na to, że w brytyjskim serialu usłyszę kochaną ojczystą mowę i to na dodatek z pięknym polskim akcentem. Jak się okazało w trakcie oglądania jedna z bohaterek jest emigrantką z Polski i zowie się Susie Jasinski vel Zuzanna Jasińska. Dalsze śledztwo wykazało że Zuzia grana jest przez polską aktorkę Katarzynę Kołeczek.
Serial okazał się być idealną pozycją na zimowe popołudnia. Sprawy, z którymi przychodzi mierzyć się ojcu Brownowi, potrafią nieźle zaskoczyć poziomem skomplikowania a i sam duchowny okazuje się być całkiem ciekawą postacią. Bo pod niewinnym wyglądem ukrywa się bowiem rasowy detektyw, który nie cofnie się przed niczym by rozwiązać sprawę (skakanie przez płoty, nielegalne przeszukania i grzebanie w papierach inspektora to norma).
Ojciec Brown i jego trzódka dzielna ekipa (źródło: BBC).

I w ten sposób mało brakowało, by Doktor który już od dłuższego czasu tkwił na dalszym planie został praktycznie zapomniany. Ale do nieszczęścia nie doszło, ponieważ Astroni opublikowała kolejny rozdział opowiadania (a właściwie powieści) To dziwne uczucie. I to wystarczyło by obudzić Whovianina, a świat wrócił do normy (tzn. układania listy co z doktorowego uniwersum kupić w pierwszej kolejności i planów pisania o Doktorze na blogu).


Udostępnij:

6 komentarzy:

  1. OK, duchowny-detektyw nie jest niczym nowym (chociaż i tak ojciec Downing bije ojca Mattheo na głowę), ale mi przyszło do głowy takie pytanie: Oglądałaś może filmy z Poirotem i panną Marple?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak twierdzi Wikipedia ojciec Brown, jest prekursorem duchownego-detektywa.
      A jeśli chodzi o Poirota i pannę Marple, to na pewno czytałam książki, ale z filmami nie jestem pewna. Jeśli je oglądałam, to na pewno dawno temu, ale teraz nie jestem w stanie sobie przypomnieć.

      Usuń
    2. Jeśli chodzi o duchownego-detektywa, to mogę polecić serial "Don Matteo" (Nie mylić z naszą rodzimą, nieoglądalną parodią tego serialu) bo jest naprawdę dobry jako połączenie lekkiego kryminału z komedią sytuacyjną. A jeszcze w sprawie Doktora Who to wśród jego licznych aliasów jest też i...Merlin! Tak przynajmniej kiedyś nazywali go przeciwnicy o znajomo brzmiących imionach Morgaine, i Mordred :)

      Usuń
    3. Nasza rodzima wersja nie jest jeszcze taka zła. Miecio z Orestem wymiatają, a i reszta posterunku niewiele im ustępuje. Nieoglądalna to jest nasza wersja Komisarza Rexa.

      Zastanawiałam się kiedyś, czy Doktor w trakcie swoich podróży zawitał do Camelotu. A to jest kolejny argument by porzucić oglądanie starych serii w chronologicznym porządku.

      Usuń
    4. Zgadzam się, że nasza wersja Komisarza Rexa jest nieoglądalna.

      Nielegalne przeszukania, grzebanie w papierach inspektora... Jak widać Brown używa innych metod niż don Matteo.

      Usuń