31 maja 2013

Sushi z Dostojewskim

Kiedy tylko obłąkańczy pęd do czytania, w dużej mierze spowodowany nabyciem nowego gadżetu nieco zelżał, znowu pojawił się serialowo-filmowy głód. Tylko, że zamiast zabrać się za coś z długiej listy pozycji dopraszających się, by w końcu zawrzeć z nimi bliższą znajomość, sięgnęłam po japońską adaptację Braci Karamazow. W końcu po roku oglądania tylko i wyłącznie brytyjskich produkcji czas na odmianę.

Od razu nadmienię, że oryginału nie znam, chociaż ten tytuł zawsze gdzieś w planach zapoznania z klasyką się przewijał, ale jak to zwykle bywa w danym momencie coś innego przykuwało moją uwagę, skutecznie odsyłając dzieło Dostojewskiego „na później”. Aż do teraz, kiedy po dwóch odcinkach popędziłam do księgarni w poszukiwaniu książkowego oryginału. Bo Karamāzofu no Kyōdai zachwyca prawie wszystkim. Dopieszczoną stroną wizualną, kolorami, które czasami wędrują sobie od pełnego nasycenia po sepię, fantastyczną muzyką (Rolling Stones! Pink Floyd! Nirvana!), oraz fantastycznymi kreacjami tytułowych braci i ich wielce antypatycznego rodzica (Bunzo Kurosawa zdecydowanie nie jest bohaterem, którego da się lubić). I tylko po głowie gdzieś się nieśmiało kołacze myśl, na ile trzeba było przykroić oryginał, by dopasować go do współczesnych realiów, oraz zmieścić się w 11 półgodzinnych odcinkach. Ale skoro Brytyjczykom udało się upchnąć Samotnię w 16 odcinkach o podobnej długości, przy okazji robiąc z tego produkcję na tyle fascynującą, że wraz z Panem i Władcą obejrzeliśmy to w dwa dni (tylko i wyłącznie dlatego, że rano trzeba było wstać do pracy; w innym przypadku starczył by jeden), więc czemu tu nie miało by być podobnie. Tym bardziej, że w Kraju Kwitnącej Wiśni, obok różnych głupawych dram, powstają również takie, które potrafią rozsmarować mentalnie widza po ścianach. Chociażby takie Gaiji Keisatsu, będące ucieleśnieniem mulderowego hasła „Trust no 1”, o klimacie tak gęstym, że spokojnie siekierę można by w powietrzu zawiesić. Ale to już historia na inną opowieść, a póki co przede mną nadal 7 odcinków historii o tajemniczym morderstwie Bunzo Kurosawy i skomplikowanych relacjach rodzinnych.
Udostępnij:

2 komentarze:

  1. Mnie od tego tytułu odstrasza tylko jedno - Hayashi Kento czyli ostatni brat na banerku - widziałam go w kilku dramach i kilku filmach i we wszystkich był tak drewniany, że nazywam go od tego czasu Pinokiem, jeszcze ma taką twarz i nosek ;D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale za to cała reszta jest jak najbardziej godna uwagi. A już szczególnie Yoshida Kataro, który stworzył tak antypatyczną postać, że sama chętnie bym go utłukła.

      Usuń